11 listopada z nihilistycznej perspektywy
Minął 11 listopada. Faszyści zrobili swoje, antyfaszyści dali się skierować na mieliznę i rozproszyli. Zaczyna się lamentowanie na portalach internetowych. W związku z rozpoczynającą się falą komentarzy i ostatnimi wydarzeniami, poniżej garść nihilistycznych przemyśleń. Nie są one stanowiskiem redakcji Grecja w Ogniu, wyrażają indywidualny pogląd.
„Kwaśne prawdy same cisną się na usta. Ludzie tęsknią za silną władzą, a kryzys jedynie umacnia w nich tę tęsknotę. Społeczeństwo nie jest sojusznikiem wolności, anarchiści są gatunkiem ginącym.
W pierwszym świecie nie ma ruchów dążących do rewolucji, ani dysponujących choćby znaczącym potencjałem wywrotowym. Skończyła się era zbiorowych narracji – społeczeństwa składają z coraz bardziej zindywidualizowanych, nowoczesnych niewolników. Nie ma już świeżych idei, niepokojących umysły nowych pokoleń, nad wszystkim góruje jedynie gigantyczna sylwetka globalnego rynku i jej militarni gwaranci. Poniżej trwa praca i rozrywka, zakłócana przez bezskuteczne strajki. System zamknął swoje panowanie nad społeczeństwem – kocha ono kapitalizm i wierzy we władzę. Ale nie zamknął jej nad jednostką. Nie uwięził ducha jej indywidualnego buntu, który zjawia się na tym świecie w najmniej oczekiwanym momencie poprzez sztukę, bunt i miłość. Tak dokonuje się wyzwolenie ze szponów rzeczywistości.”
Obserwując jak faszyści prężą muskuły na ulicach Warszawy wygodnie i niebezpiecznie jest pogrążyć się w dobrze znanych, ciepłych wodach prostych ideologicznych odpowiedzi. Zamiast urządzać zawody o to, kto sprawniej posługuje się przerdzewiałą aparatura pojeciową marksizmu, mającą rzekomo wskazać nam rozwiązania, spójrzmy lepiej prawdzie w oczy:
Nie wiemy jaka czeka nas przyszłość.
Przyznanie się do tak prostej prawdy daje ulgę i pozwala zacząć swobodnie myśleć. Zamiast na gwałt rozprawiać o „budowaniu ruchu i alternatyw dla faszyzmu” – tak jakby z niczego można było ulepić coś – lepiej zacząć uważnie i z realizmem przyglądać się rzeczywistości, która daleka bywa od naszych politycznych życzeń. To zaś wymaga skonstatowania kilku bolesnych, ale jakże oczywistych prawd.
Nie wiadomo jeszcze czy próba trwałego wyjścia neofaszystów poza margines jest czymś co ma szansę się powieść. Na razie mamy demonstracje siły, dla której 11.11 tło robią rozmaite środowiska i ugrupowania polityczne plus liczni fani powiewania flagą raz do roku. Każdy próbuje tu uszarpać coś dla siebie. Medialny sukces jednej dużej inicjatywy daje wiatr w żagle i zachęca np. do napaści na skłot czy policję, ale wcale jeszcze nie oznacza, że neofaszyści będą w stanie zbudować i na dłuższą metę rozwinąć stabilne struktury oraz przebić się do polityki oficjalnej na wzór Jobbiku. By się o tym przekonać musimy jeszcze poczekać i uważnie obserwować, a jednocześnie już pomału przeciwdziałać. Skala ich agresji bowiem wzrasta i z tym trzeba zacząć się liczyć. Miarą anarchistycznych antyfaszystów powinna być jednak nie tyle zdolność do obrony przed napaściami, przed którymi czasem po prostu obronić się nie da, lecz umiejętność udzielania na nie adekwatnych odpowiedzi z pełną świadomością znikomości naszych sił. Siłą anarchistów powinna być jakość, a nie ilość.
Nie należy jednocześnie zapominać, że mieliśmy już przecież pochód do władzy LPR i MW – które zostały doskonale zaabsorbowane przez system. Czy teraz będzie inaczej? Nawet w razie ewentualnych sukcesów politycznych mglistego jak na razie tworu zwanego Ruchem Narodowym nie wiemy czy nie skończy się to jak zawsze – część chłopców poczuje zapach władzy, utemperuje poglądy i wskoczy na intratne stołki, reszta zaś rozczarowana po raz kolejny pomstując na tych którzy się sprzedali, powróci na dawny margines. W ilu to już ugrupowaniach politycznych był Zawisza, o których nikt dziś już nie pamięta? Destrukcyjną rolę mogą też odegrać ambicje wodzowskie, które będą podsycać rywalizację o przywództwo między ONRem i MW. A może MW wyciągnęła z tego jakąś lekcję i tym razem będzie postępować inaczej? To spekulacje, które rozstrzygnie czas.
Warto jednak wykorzystać obecną sytuację do zastanowienia się nad naturą społeczeństwa i wyobrażeniami, jakimi uwodzą się nawzajem polscy anarchiści.
Sukces Marszu Niepodległości pokazuje nam, że jeżeli w najbliższym czasie nadal rozwijać się będzie w tym kraju jakaś radykalna opozycja antysystemowa nie będzie mieć ona bynajmniej nic wspólnego z anarchizmem ani radykalną lewicą. Będzie leżeć ona na prawo od PiS-u, tak jak goszyści leżeli na lewo od partii komunistycznej. Żadne anarchistyczne zaklęcia tego nie zmienią.
To właśnie ta strona sceny politycznej – w absurdalnym zwarciu z konsumpcyjnym mainstreamem – ma w tym kraju monopol na narrację społeczną. Te dwie siły dyktują znaczenie pojęć i rozumienie słowa wolność. To zresztą jedyny taki kraj gdzie istniał wielomilionowy ruch pracowniczy, który modlił się do papieża oraz Reagana i Thatcher, w tym samym czasie gdy inne podobne mu ruchy na antypodach jego idole topili we krwi. Zdają się to rozumieć tacy ludzie, jak niejaki Cisza, który swój społeczny pragmatyzm rozwinął do tego stopnia, że stanął niedawno w obronie katolickości uciskanych mas eksmisyjnych. Jeśli bowiem masom odebrać ich chrześcijańskie wartości cóż pozostanie? Dzikie prawa rynku. (Warto zauważyć, że podobnej argumentacji używają członkowie Solidarności, którzy pieszczą się obecnie z lubelskim ONR-em) Jak widać szantażowi wyboru narzucanego przez polską rzeczywistość polityczną ulegają nawet anarchiści. Wielu z nich już dawno wypaliło swoje idee, ucząc się jak w codziennych potyczkach z rzeczywistością zamieniać je na na bieżące, doraźne korzyści i kompromisy. Ci, którzy z anarchistów zamienili się w skutecznego pracownika socjalnego i którzy w swojej obsesji pozyskania klasy pracującej, wyrzucili za burtę jako zbędny balast, wszystko co w anarchizmie mogłoby masom przeszkadzać. Co jednak pozostało z ich Anarchii? To temat na odrębny tekst.
Czy społeczeństwo, które na każdym kroku żąda ode mnie przystosowania się i mówi „nie wychylaj się”, żąda coraz nowocześniejszej policji, coraz lepszej władzy i codziennie zgina kark przed swoimi szefami, może nagle zapragnąć tego samego co Ja?
Rzeczywistość tego kraju nie pozostawia złudzeń, zaciska się ona na szyi anarchisty jak pętla. Polski anarchizm powinien wyzbyć się wszelkich nadziei – zwłaszcza tych na wielki zryw mas pracujących – aby mógł narodzić się na nowo, by odkrył, że znajduje się na politycznym pustkowiu, zimnym i nieprzyjaznym, by dzięki temu wydobył z siebie na nowo spontaniczność i wrogość wobec otaczającego go świata. By stał się wolny.
Im szybciej anarchiści wyleczą się ze swoich złudzeń tym szybciej anarchizm odzyska swój wigor i pierwotną energię, zdolną wstrząsać sumieniami. Anarchia nie tylko może istnieć bez mas, może na tym wręcz skorzystać. Jedną z jej istotnych cech jest bowiem nieufność wobec społeczeństwa i tego wszystkiego co wpaja ono jednostce.
Psycholog społeczny Czapliński trafnie zauważa: „Polak, który siedzi przed telewizorem, szacuje siłę wpływu po tym, co widzi. I jak widzi na Marszu Niepodległości tłumy, to myśli: „Ale oni mocni”, a zaplecze prezydenta jest słabsze, a lewicy w ogóle nie widać prawie. To są zapasy polityczne. Polacy siedzą w jury i mówią: ci dobrze wypadli, masa, siła, mają coś do powiedzenia.”
Tym właśnie jest społeczeństwo. Castingiem na nowego wodza. Uczy nas ono konformizmu, przenika je duch podporządkowania. Typowym odruchem jest poszukiwanie akceptacji, naśladowanie innych i podążanie za wolą większości. Dostosowanie się, wyrzeczenie własnej indywidualności – oto podskórne wytyczne każdego kolektywu.
To, że tak wielu ludzi, o nastawieniu patriotycznym, nie jest podobno zainteresowanych programem politycznym ONR i MW, a mimo to przychodzi na Marsz Niepodległości, mówi nam co nieco o naturze społeczeństwa i pokazuje na jakiej glebie wyrasta nacjonalizm – na glebie patriotyzmu i owczego pędu mas. Ci, szczerozłoci, niewinni patrioci, kobiety z dziećmi i balonikami, szlachetni, emerytowani AK-owcy, związkowcy Solidarności, raczej nie przyjdą na demonstrację antywojenną ani nie pomogą zablokować eksmisji dla zamanifestowania swoich uczuć patriotycznych. Nie przeszkadza im natomiast być mierzwą neofaszyzmu, nabijać mu statystyki i robić medialny PR. Neofaszyści otworzyli kramik z patriotyzmem, a klienci ustawili się w kolejce, po baloniki, proporce i dumę narodową.
Patriotyzm to narracja opowiadająca o losach stada, jego klęskach i zwycięstwach w rywalizacji z innym stadem o ziemię, surowce, władzę. Zależnie od koniunktury stada łączyły się w watahy, dzieliły i napadały na siebie. Nie było tu dobrych i złych, rządziło prawo silniejszego. Tak prezentuje się historia XX wieku i cała historia ludzkości. Gdy stado wycierpi wiele gwałtu ze strony silniejszych, wówczas jego patriotyzm napełnia się martyrologiczną szlachetnością uciemiężonej ofiary, by za jakiś czas kiedy nadarza się okazja, role uległy odwróceniu, i wówczas dawne ofiary stają się katami, a resentyment i żądza panowania przemieniają w retorykę narodowej wielkości, która powiewa na niegdyś zakrwawionych sztandarach.
Nacjonalizm to narracja opowiadająca o losach stada, które postanowiło podporządkować sobie słabszych. Patriotyzm to doskonała kosmetyka dla tych zabiegów, ułatwiająca mówienie o potrzebie naprawienia wyrządzonych krzywd, cywilizacyjnej misji, potrzebie ochrony własnych interesów. Znajdzie się tam nawet miejsce na obronę uciskanej mniejszości, tyle, że narodowej – w kraju sąsiada. Nawet jeśli zgodzimy się, by uczucie do miejsca naszego pochodzenia nazywać patriotyzmem, trzeba zdawać sobie sprawę, że historycznie częściej był on narzędziem mobilizowania mas do ludobójczych wojen i wzajemnych rzezi, niż źródłem pokoju.
W dzisiejszych czasach europejski porządek chwilowo stabilizuje prawo międzynarodowe. Znękana i wyczerpana krwawą łaźnią obu wojen światowych Europa powściągnęła krwiożercze instynkty państw i narodów. Jest to jednak kruchy rozejm pod powierzchnią którego tlą się konflikty interesów, punkty zapalne, gospodarcza rywalizacja, dawne urazy, potyczki o przewagę. W ramach tego kruchego rozejmu postępuje jednak powolny proces zacieśniania współpracy struktur siłowych, służb specjalnych i narzędzi kontroli, które cały czas ulepszane dzięki rozwojowi technologiczno-informacyjnemu, oplatają jednostkę siecią coraz bardziej złożonych powiązań. Nie jest to wyłącznie efekt zamierzonych działań, to nieunikniona pochodna ogólnego cywilizacyjnego „postępu”. Państwa mimowolnie dostają dzięki temu do ręki coraz to sprawniejsze środki panowania. Na poziomie instytucjonalnym postępująca unifikacja zmierza stopniowo do utworzenia jednego super państwa, konsolidacji europejskiego potencjału siły, by umocnić jej pozycję jako uczestnika w globalnej rywalizacji geopolitycznej. Oznacza to przeniesienie skoncentrowanego potencjału przemocy na wyższy poziom o globalnej skali, nie gwarantując jednocześnie wcale, że cała struktura za jakiś czas nie rozpadnie się pod wpływem wstrząsów, wywołanych kryzysem, wewnętrznymi sprzecznościami systemu kapitalistycznego. Kryzys grecki stanowi kostkę domina zdolną zachwiać całą resztą i doprowadzić do zabójczego pęknięcia, otwierającego nowy rozdział w historii współczesnej Europy, dużych niepokojów społecznych i nowych rozdań w układzie sił. Na tym tle budzą się nacjonalistyczne upiory i pełne wściekłości prośby mas, by kapitalizm znów był tak dobry jako dotychczas. Frustracje te od wewnątrz korodują chwiejącą się Europę. Na obrzeżach tego tła duch Anarchii rozsiewa swój ogień, pobudzając sumienia nielicznych. Nihiliści starają się zachwiać tym porządkiem i wykoleić go, wierząc, że zasługuje on na zniszczenie.
Unikając łatwych ocen
Wielu historyków twierdzi, że anarchizm w Polsce nie miał szans się upowszechnić, bo okupowani Polacy miarą wolności uczynili posiadanie własnej państwowości. Warto zauważyć, że dziś ten typ myślenia jest nadal obecny. Jedni nie chcą się buntować właśnie dlatego, że Polska posiada własną państwowość, czują się więc niepodlegli. Drudzy zaś napędzani także charakterystyczną dla Polaków antyzaborczą nienawiścią do władzy, nawołują do buntu, bo jak głoszą Polska wciąż nie odzyskała suwerennej państwowości. Antypaństwowość ta idzie więc w nacjonalistyczno-pisowski gwizdek, a horyzont odniesień wytycza wciąż kwestia posiadania władzy. Ogromna skala kłamstw na temat rzekomych prowokacji na celu ma wywołanie ducha dawnych krzywd i ponowne rozpisanie ról według tych starych narodowo-wyzwoleńczych scenariuszy.
Choć w całej Europie panują nastroje strajkowe, nic nie daje podstaw, by twierdzić, że są one rewolucyjne lub takim bliskie.
Warunkiem radykalnej transgresji jest naprawdę głęboki kolaps systemu. Nawet tam, gdzie istnieją mocne tradycje lewicowe, jak np. w Grecji czy innych krajach południa, jedynie nieliczni mówią o rewolucji. Czy ktoś ich jednak bierze na poważnie? Zdecydowana większość – włącznie z Oburzonymi – chce by system działał jak dawniej, ukrócił władzę drapieżnej finansjery, powrócił do swojej socjalnej twarzy. Naiwnie domagają się oni od systemu by o nich zadbał. Hasło samostanowienia stanowi tu raczej argument retoryczny, mający przypominać władzy, że to ona powinna im służyć, jak wyobrażają to sobie uczestnicy tych protestów.
Podobnie sprawy mają się z antyfaszyzmem. Nawet jeśli ze wzrostem politycznego znaczenia narodowych radykałów, uaktywni się część młodzieży, wcale nie będzie to oznaczać, że zacznie się ona upolityczniać w kierunku radykalnych alternatyw. Liberalny antyfaszyzm jest wygodny dla systemu, który prezentuje się jako tolerancyjny, liberalny, antyrasistowski. Wypowiedzi Szczuki w programie Tomasza Lisa, dobrze pokazują jak lewicowi liberałowie chętnie przytulą młodzież do państwa i policji, które ochroni ich przed kibolami. Owszem, angażowanie się młodych ludzi w szerokie inicjatywy antyfaszystowskie może otwierać pole do agitacji, ale czy ktokolwiek weźmie ją na poważnie? Antyfaszyzm nie musi prowadzić do anarchizmu tak jak walka o prawa pracownicze nie prowadzi dziś do antykapitalizmu. Oczywiście, nie jest to głos przeciwko antyfaszyzmowi, raczej próba nadania realistycznego tonu obecnym analizom, w których anarchiści starają się przypisać sobie wyjątkową rolę, jaką rzekomo mieliby odegrać.
Mówienie o sobie, jako jedynej prawdziwej alternatywie dla faszyzmu świadczy o wyjątkowo dobrym samopoczuciu. Dla zwykłych ludzi alternatywą jest stan obecny, system w jakim żyjemy, gdzie napięcia społeczne pozostają uśpione i nikt nie zamierza ich kontestować, bo za cenę wyrzeczeń i kompromisów jednym pozwala on gnieździć się w norach jałowej egzystencji i prywatności (które są schronieniem na morzu brutalnej rzeczywistości), a drugim daje szansę, by z satysfakcją wspinali się po drabinie społecznej hierarchii i rywalizacji, goniąc za osobistą samorealizacją.
Jeśli jednak kurczowo trzymamy się przebrzmiałych ideologicznych wytrychów, mitów o uciskanej większości i rewolucyjnej misji proletariatu, wpędzamy się wyłącznie w nieubłagane poczucie winy i system wzajemnych oskarżeń. Zamiast kłócić się kto skanalizował antyfaszyzm – Kolorowa Niepodległa czy anarchistyczni fundamentaliści i Antifa, warto byłoby włączyć do tych rozrachunków także społeczeństwo i zapytać jaką rolę odgrywa ono samo we wzrastaniu popularności nacjonalizmu. Takie stawianie sprawy jest jednak tematem tabu. Społeczeństwo znajduje się poza wszelką krytyką – jest wybrednym klientem do którego zewsząd łaszą się wyliniałe polityczne prostytutki, zachwalające swoje piękne ciała. Spór toczy się o to kto pójdzie z nim do domu, od kogo kupi on działkę ideologicznego towaru.
Nie ma sensu dyskutować o czymś takim jak ruch anarchistyczny, gdyż coś takiego w Polsce nie istnieje. Ruch to widoczna siła zdolna odgrywać rolę w bieżących wydarzeniach politycznych. Siła z którą rządzący muszą się w jakimś stopniu liczyć. Nie ulega wątpliwości, że środowisko polskich anarchistów takiej siły nie posiada. Są nieliczne grupki, które im szybciej odzyskają własną psychiczną autonomię i zostaną wrzucone w rzeczywistość – bez znieczulenia jakie serwuje im ciasne, ideologiczne getto – tym szybciej będą miały okazję zweryfikować swoją życiową drogę i polityczne wybory. Pytanie nie brzmi więc jako pozyskać społeczeństwo, ale jak stawiać opór, będąc świadomym że społeczeństwo nas nie poprze.
Jednego możemy być pewni, gdy sytuacja robi się poważna, szybko dobiegają końca deliryczne zaklęcia o rewolucji, a zaczyna się polityka faktów, podyktowanych odwagą i strachem. Rzeczywistość weryfikuje wtedy górnolotne hasła, nasze własne. Na razie widzimy jak przeważająca siła nacjonalistów wyperswadowała antyfaszystom pomysł kolejnej blokady, co skończyło się izolowaną, pokojową demonstracją. Antyfaszyści najpierw uwierzyli, że uda im się zmobilizować tłumy warszawiaków, by w rok później utracić nawet wiarę w to, że uda im się zmobilizować samych siebie. Zdezerterowali więc z blokady. To realne zwycięstwo faszystów. „Wagenburg” żąda ochrony od miasta i policji. To również skutek niestnienia ruchu. Gdy brak ludzi, a w drzwi tłucze pięść uzbrojonego osiłka, upada kurtyna idealistycznych omamów i pałka policjanta okazuje się przyjazną dłonią. Ta sama, która później będzie wyrzucać skłotersów na bruk. Państwo jak zawsze zjawia się jako gwarant prawa i porządku.
Z drugiej strony, obserwując reakcje establishmentu na działania nacjonalistów, możemy przekonać się jak reagowano by w odwrotnej sytuacji – gdyby to anarchiści wychodzili na ulice. Towarzyszyłoby temu to samo nawoływanie do delegalizacji (gdyby było co delegalizować) oraz inwigilacji przez służby bezpieczeństwa. Wyborcza, pisałaby o anarchistach jako zagrożeniu dla porządku demokratycznego. I miałaby rację. Bo tym właśnie jest Anarchia. W takiej sytuacji znajdują się współczesne ruchy anarchistyczne w krajach takich jak Chile czy Grecja. Choć opierają się one na postulatach cieszących się poparciem pewnej części społeczeństwa (jak np. sprzeciw wobec prywatyzacji szkolnictwa), to legitymizuje je to w oczach biedoty jako sojusznika, ale nie jako autonomiczną siłę.
Trzeba to sobie powiedzieć jasno: retoryka anarchizmu nie znajduje w Polsce zainteresowania wśród pracowników, studentów i młodzieży. Ponieważ – nie licząc burzliwego okresu rewolucji społecznych pierwszej połowy XX wieku – anarchizm niemal zawsze pozostawał głosem nielicznych i ich radykalnego sumienia, ale również dlatego, że brak tu zupełnie gleby na której mógłby wzrastać. Anarchiści, którzy nie chcą rezygnować ze swoich postaw, ani kończyć w roli politycznych stręczycieli, przeżywających wciąż ten sam miłosny zawód, muszą przemyśleć swój anarchizm na nowo, odbudowując go w zgodzie z własnym sumieniem i poprzez swoje czyny. Pytanie brzmi, co pozostanie gdy uwolnimy się od szkodliwych złudzeń? Co pozostanie gdy odrzucimy balast środowiska, groteskowo dyskutującego na swoich zjazdach o statucie „przyszłego społeczeństwa anarchistycznego”? Otwarta przestrzeń.
W tym kraju anarchista nie będzie kimś lubianym. Rolą anarchisty nie jest jednak bycie lubianym. Zadaniem nieprzystosowanych jest w pierwszej kolejności odnalezienie innych nieprzystosowanych i udzielenie sobie wsparcia. Podjęcie samodzielnych decyzji, bez oglądania się na jakikolwiek „ruch”.
Zamiast zastanawiać się jak wyzwolić społeczeństwo, które nie ma ochoty być wyzwalane, lepiej zastanówmy się jak wyzwolić samych siebie – tu i teraz z narzuconych nam przez nie ról. Również z roli wyzwolicieli społeczeństwa, które często przesłaniają nam naszą własną, głęboko osobistą, codzienną opresję.
I czy w ogóle chcemy to robić.
świetny tekst
tekst mocny… najwyższy czas się odnaleźć
w końcu rzetelny obraz anarchizmu w polsce, takich tekstów nam trzeba bo stoimy w miejscu
Tekst nie do końca pasuje do wszystkich miejsc w tym państwie. Wewnętrzna kontradyktoryczność terminu „polski ruch anarchistyczny” jest silniejsza, niż imputowanie jednolitej formy ruchu, tym bardziej rozwodzenie się nad tym. Rozumiem szeroki gest, z jakim wali się tu po głowie i anarchosyndykalistów i insurekcjonistów piwnicznych, i jak z wysokiej wieży postlewicowości i nihilizmu (konstruktywnie łał!) pięknie to wszystko widać, ale obawiam się, że jako indywiduum obserwujące to, że anarchistów część osób może polubić, a część nie, mam naoczne i douszne dane falsyfikujące nakładkę teoretyczną podpiętą pod jedenastki by plunąć. Rozumiem – lepiej skłotować Teneryfę i zjeść magiczne grzyby; i powiem szczerze – czemu nie, na chwilę. Natomiast bezczelność z jaką osoba stroniąca od marksowskiej tradycji krytyki, każe jej cytować mainstreamowe wyssane z palca analizy psychologa gazetowego, i mówienie jej – zwłaszcza w sytuacji największego kolapsu, największego oporu na świecie o tym – że samo musi się zrobić, a my nadal będziemy wrogami społeczeństwa zwyczajnie anuluje tę prowokację. Życzenia zawarte w tym tekście można streścić tak: ponieważ społeczeństwo mówi nie wychylaj się – nie wychylaj się! Bo to społeczeństwo nie lubi wychylania – a ciebie lubić nie mają, więc (choć w sumie mógłbyś się wychylić – tego nie ma w tekście) to nie wychylaj się.