Renzo Novatore: Czarne Flagi

7068049239_b181df1989_b
I.

Czarne flagi na wietrze
Skąpane w krwi i słońcu
Czarne flagi na słońcu
Trzepoczące w chwale na wietrze

Musimy powrócić do źródeł. Zaczerpnąć z prastarych fontann.

Musimy powrócić do heroizmu, indywidualizmu, przemocy, poezji, powszechnej odwagi…

Musimy powrócić każdą cząstką naszego współczesnego instynktu, każdym elementem naszej nowej koncepcji życia i piękna, każdym ułamkiem naszego zdrowego i świadomego pesymizmu, będącego kwitnącym kwiatem nieokiełznanego życia, a nie zrezygnowania i bezsilności.

Autentyczni nihiliści rzeczywistości i duchowi twórcy idealnych światów.

Destrukcyjni filozofowie i twórczy poeci.

Kroczymy nocą
słońce myśli nasze opromienia swą mocą
a dwie giwazdy złote i ogromne
bezustannie płoną źrenic naszych pomne.

Idziemy…

II.

Lata temu, wszyscy ziemscy królowie, wszyscy tyrani świata naruszyli granicę czasu i (odwracając się plecami do brzasku słońca) przywołali potężnym krzykiem duchy przeszłości, mrocznej przeszłości!

Głosy tyranów i królów połączyły ochrypłe wołania wszystkich wielkich skąpców ducha, sztuki, myśli i idei. Ich wspólny wrzask wywołał z grobów duchy i zjawy, który swój taniec kontynuują wśród nas do dziś…

„Państwo”, „rasa”, „ojczyzna”, te przerażające burzowe chmury bombardujące niebo, upiorne zjawy zakrywające słońce; wrzucili nas z powrotem w ciemności zamierzchłych czasów średniowiecza.

III.

Śmierć!

Któż ciągle wskrzesza makabryczny taniec złowrogiego i potwornego boga wojny?

Któż wciąż przywołuje wojnę?

Mimo upływu lat, na tej nieszczęsnej (jeszcze szlacheckiej) ziemi, nawożonej wyjałowionymi ciałami i przesiąkniętej nieurodzajną krwią, nie wykiełkował do tej pory ani jeden idealny, dziewiczy kwiat, zrodzony z ducha i czystości.

Nie, kwiaty wyrosłe na oschłych grudach tej ziemi, tak na próżno skąpanej we krwi, nie są kwiatami wzrastającego życia, zdolnego do wielkiej nadziei, energicznej walki i żywiołowych myśli. To raczej kwiaty śmierci, zrodzone w cieniu, kwitnące w bólu nieświadomości, zmiecione przez huragan, niesione dryfem rzeki zapomnienia…

Nie jestem sentymentalistą… rozbrzmiewa jednak w mej pamięci straszliwe echo wojny.

Z tego też powodu skończyłem na nienawiści do człowieka, by zaraz potem nim wzgardzić.

Zanim jednak go znienawidziłem i wzgardziłem, zdążyłem zgromadzić w mym sercu łzy całej ludzkości, a wszelkie troski świata zamknąć w przepastnych otchłaniach umysłu.

Nawet ducha wielkiego Zaratustry (najprawdziwszego wielbiciela wojny i najserdeczniejszego przyjaciela wojowników) musiało okropnie mdlić od tej wojny…

Musiało być mu już naprawdę niedobrze, gdyż słyszałem jak wołał: „Swego wroga szukać powinniście, swoją wieść wojnę o swoje myśli! A gdy myśl wasza polegnie, winna wasza rzetelność jeszcze tryumf tego święcić!”

Lecz niestety! Heroiczne nauczanie wielkiego wyzwoliciela spełzło na niczym!

Ludzkie stado nie potrafiło dostrzec własnego wroga, lub walczyć na własnej wojnie o własne idee. (Stado nie posiada ideałów!)

Nie odkrywszy idei którą mógłby zatriumfować, Abel po raz kolejny zginął z rąk Kaina.

Wezwano go na śmierć i poszedł, jak zawsze. Nie inaczej!

Nie potrafiąc powiedzieć ani „Tak”, ani „Nie”! Ruszył jak tchórz, jak robot, jak zawsze.

Gdyby zdołał wypowiedzieć entuzjastyczno-służalcze „Tak” (nie posiadłszy bohaterskiej mocy pozwalającej odpowiedzieć donośnym „Nie” tragicznej negacji), mógłby przynajmniej pokazać, że wierzył w „sprawę” za którą zginął…

Lecz nie potrafił powiedzieć „Tak”, ani „Nie”!

Poszedł!

Jak tchórz, jak zawsze!

Tak…

A gdy odszedł, skierował się w stronę śmierci.

Wyruszył ku śmierci nie wiedząc dlaczego.

Jak zawsze!

A śmierć nie czekała…

Nadeszła!…

Przybyła i zatańczyła.

Tańczyła i się śmiała!

Przez pięć długich lat…

Jej śmiech i taniec przetoczyły się przez błotniste okopy ojczyzn całego świata.

Danse macabre!

Och, jakże durna i wulgarna, jakże dzika i brutalna, jest ta śmierć tańcząca bez skrzydeł idei na plecach.

Bez brutalnej idei, która miażdży i niszczy.

Bez płodnej idei, która kreuje i tworzy.

Co za głupia i przerażająca rzecz, umierać jak tchórz, nie wiedząc dlaczego.

Widzieliśmy ją – tańczącą – Śmierć.

To była czarna Śmierć, ciemna, bez żadnej poświaty.

To była Śmierć bez skrzydeł!…

Jakże brzydka i wulgarna!

Jakże niezdarnie tańczyła!

A jak ich kosiła – tańcząc – wszystkich zbędnych, tych których było tu najwięcej!

Tych, dla których – jak mówi wielki wyzwoliciel – państwo zostało wymyślone.

Lecz niestety, nie tylko ich…

Tak! Śmierć – by pomścić państwo skosiła nie tych bezużytecznych, tych których powinna zabrać…

Zabrała i tych dla których życie stanowiło głęboki poemat, gdzie misterny smutek nucił figlarny refren…

Lecz ci których było najmniej, ci którzy nie byli zbędni, ci którzy polegli krzycząc buntownicze i stanowcze „Nie!” – zostaną pomszczeni.

Pomścimy ich!

Pomścimy ich, ponieważ byli naszymi braćmi; ponieważ polegli z gwiazdami w swych oczach; ponieważ ginąc zaczerpnęli łyk słońca.

Słońca Marzeń.

Słońca Boju.

Słońca Życia.

Słońca Idei!

IV.

Wojna!…

Co zmieniła?

Gdzie nastąpiło heroiczne przeobrażenie ducha?

Gdzie zawisły fosforyzujące tablice nowych ludzkich wartości?

W której świątyni złożono cudowną, złotą amforę, pełną płonących serc twórczych geniuszy i władczych bohaterów, obiecanych przez szalonych zwolenników wielkiej wojny?

Gdzie się podziało majestatyczne słońce wielkiego, nowego świtu?

Potworna rzeka krwi, obmyła wszelkie przestrzenie świata i z wyciem przetoczyła się po jego szlakach.

Przerażające potoki łez odbiły się rozdzierającym i zawodzącym echem w najmroczniejszych, najodleglejszych bezdrożach ziemskich kontynentów.

Góry z ludzkich kości i ciał, gniły w błocie i zawodziły pod słońcem.

Lecz nic się nie zmieniło – wszystko na nic!

Tłusty, burżuazyjny brzuch, jedynie beknął z sytości! A proletariacki? Zawył z głodu!

Wystarczy!

Jeśli Chrystus z chrześcijaństwem zawiesił ludzkiego ducha w zimnej i pustej próżni życia pozagrobowego, to Karol Marks socjalizmem zdegradował go do jelit…

Wstrząsający ludźmi ryk jaki rozbrzmiał po wojnie na całym świecie, był niczym innym jak rykiem żołądka, który to socjalizm zdradził, powściągnął, otumanił i wkońću zdusił. Kiedy tylko zorientował się, że ryk ten się wkońcu wszczął okrasił go ideowym ozdobnikiem…

Posłużył się tym ostatecznym i bezimiennym tchórzostwem, które koniec konców zrodziło i dało pożywkę dla najczarniejszej, najposępniejszej i najbardziej zgubnej reakcji.

To było logiczne – naturalne – nieuchronne!

To był człowiek…

V.

Nasz czas – mimo czczych i fałszywych pozorów – miażdżony jest ciężkimi kołami nowej Historii.

Bestialska moralność naszej pieprzonej chrześcijańsko-liberalno-burżuazyjno-plebejskiej cywilizacji odwraca się od słońca…

Nasza fałszywa społeczna organizacja rozpada się nieuchronnie – nieubłaganie!

Najpewniejszym i niekwestionowanym dowodem na to, jest zjawisko faszyzmu.

We Włoszech, jak i gdzie indziej…

By to zilustrować wystarczyłoby cofnąć się w czasie i spojrzeć na historię. Lecz nie jest to konieczne! – Rzeczywistość jest wystarczająco wymowna…

Faszyzm to nic innego jak okrutny, konwulsyjny spazm rozkładającego się społeczeństwa, tragicznie tonącego w bagnie własnych kłamstw.

Faszyzm w rzeczy samej, odprawia swoje bachanalia z płonącymi stosami i nikczemnymi, krwistymi orgiami; lecz tępy trzask jego wściekłego ognia nie potrafi wydobyć z siebie ani krzty żywego, śmiałego ducha; W międzyczasie niech krew, która przelewa się by zostac przeobrażoną w wino, którą my – zwiastuni czasu – w milczeniu zbieramy w czerwonych czarach nienawiści, zostanie odłożona niczym heroiczny napój gromadzony na użytek dzieci nocy i smutku w ostatecznej komunii wielkiej rewolty.

Podamy tym braciom naszą rękę, by wspólnie maszerować i piąć się ku nowemu, wewnętrznemu świtu, ku nowym zorzom życia, ku nowym podbojom myśli, ku nowym festynom światła; nowym wchodom słońca.

Ponieważ jesteśmy kochankami wyzwoleńczej walki.

Dziećmi rosnącego smutku i twórczych myśli.

Niespokojnymi tułaczami.

Zuchwali w każdych dążeniach; wodzący na pokuszenie.

Wszak życie jest „próbą”! Męką! Tragicznym lotem. – Ulotną chwilą!

VI.

Nasza wola jest nieustraszona!

W lawinie nienawiści zakotłujemy wszystkim tym co leży u fundamentów świata, przeobrazimy wszystko w burzową otchłań.

W orkan odmętów.

W pojękiwania umysłu.

W okrzyk wolności!

Celebrując społeczną liturgię, spróbujemy w pełni urzeczywistnić indywidualizm życia, przez wolne i wielkie „Ja”.

Tak, by noc już nigdy nie zatriumfowała.

Tak, by przestały osaczać nas cienie.

Tak, by nieprzemijający ogień wschodzącego słońca, wiecznie okalał lądy i morza swoją ucztą światła!

Ponieważ jesteśmy żarliwymi marzycielami tego co nieosiągalne, niebezpiecznymi zdobywcami gwiazd!

VII.

Faszyzm – mimo czczych i fałszywych pozorów – jest czymś zbyt ulotnym i bezsilnym by powstrzymać swobodny, nieokiełznany bieg buntowniczej myśli, która rozlewa się i pręży, impulsywnie rozsadzając wszelkie bariery i z dziką furią przekraczając każde granice – jako potężna, ożywiająca siła nośna – obrazująca przy każdym swym kolejnym masywnym kroku, prężne i nadludzke działanie nieugiętych ludzkich mięśni.

Faszyzm jest ułomny, ponieważ jest jedynie brutalną siłą.

To istota pozbawiona ducha.

To ciało pozbawione woli.

To noc pozbawiona świtu.

To zarazem inna twarz socjalizmu.

To nie odbijające światła zwierciadła. Dwie wygasłe gwiazdy!

Socjalizm to ilościowo-materialna siła, która działając w cieniu dogmatu, przemienia i rozkłada się w nieszczęsne duchowe „nie”, pozbawione nieskrępowanej, samowolnej, heroicznej i ideologicznej żywotności. Faszyzm to natomiast epileptyczne dziecko duchowego „nie”, zbrutalizowane bezskutecznym dążeniem do osiągnięcia wulgarnie materialnego „tak”.

Na polu moralności, ideologie te są sobie równe. Faszyzm i socjalizm to godni siebie bracia. Nawet jeśli tego drugiego nazwiesz Ablem, a pierwszego Kainem. Łączy ich wspólne marzenie. Tym marzeniem jest władza.

VIII.

Czarne flagi na wietrze
Skąpane w krwi i słońcu
Czarne flagi na słońcu
Trzepoczące w chwale na wietrze

Czego nie dokonała i nie potrafi dokonać wojna, zrobić to może i musi rewolucja!

Oh, czarne flagi wznoszone
w buntowniczych pięściach ludzi
Jakże intensywnie skupiają wzrok
Ponad panującym zakłamaniem
Trzepocąc na słońcu i wietrze
Trzepocąc na wietrze i słońcu
Zwycięstwo uśmiecha się z oddali!
Z oddali – z oddali – z oddali!
W chwale słońca i wiatru!

IX.

Faszyzm i socjalizm to tymczasowe bandaże, odwlekanie sprawy!

To zaciekle krystalizujące się skamieliny, które przekorny dynamizm (jakim pobudzamy przemijającą historię) zmiecie do wspólnego grobu zapomnienia – Ponieważ w sferze duchowych i etycznych wartości ci dwaj wrogowie są sobie równi.

To dwie strony tej samej monety.

Obydwie pozbawione światła wieczności!

Jedynie wielcy intelektualni tułacze – nosiciele czarnej flagi – mogą zostać inspirującymi punktami podparcia, pchającej świat do przodu, wiecznej rewolucji.

X.

Nasz wolny duch ma wiele postaci…

Tętni słonecznym żarem i gorączkowym dreszczem gwiazd!

Jesteśmy zbuntowanymi poetami i filozofami zniszczenia.

Jesteśmy anarchistami

Wywrotowcami!

Indywidualistami,

ateistami,

nihilistami!

Jesteśmy nosicielami czarnych flag.

Kroczymy nocą
słońce myśli nasze opromienia swą mocą
a dwie gwiazdy złote i ogromne
bezustannie płoną źrenic naszych pomne.

Idziemy!…

A naszą rolą w spektaklu ludzkości, bycie najbardziej skrajnymi wśród najbardziej radykalnych lewicowców.

XI.

Zza gigantycznej, czarnej chmury burzowej zakrywającej niebo, rozbłyska czerwony świt.

Dramatyczna celebracja czerwonej liturgii jest blisko.

Ostatnia czarna noc stanie się czerwona od krwi.

Od krwi i ognia.

Ponieważ krew łaknie krwi.

Historia stara to jak świat…

Następnie zostaną zrodzone z krwi i wykute w ogniu nasze dzieci – dzieci Świtu.

Ponieważ z wielkich społecznych tragedii, z wrzawy nowych huraganów, muszą się narodzić nowe jednostkowe idee, czystsze i piękniejsze.

A tylko z wielkiej, płomiennej, krwawej, katastrofy może się narodzić najprawdziwszy i totalny Antychryst człoweczej myśli. Prawdziwe dziecko ziemi i słońca, będące w stanie sięgać szczytów i zgłębiać otchłanie.

Ponieważ Antychryst to Orzeł i Wąż.

Zamieszkuje szczyty i czeluście.

On – duch nowego człowieka – wyłoni się z dymiących ruin starego, zniszczonego świata, by odkryć wspaniałą tajemnicę nadchodzącego, dziewiczego świtu.

Piękny i doskonały – stanie na progu nowego, nieokiełznanego poranka, emanując siłą nadludzkiego piękna i wołając do opornych: Naprzód, naprzód!

Mkniemy ponad każdym systemem
Pędzimy ponad wszelkimi formami
Lecimy ku najwyższej wolności
W stronę ostatecznej ANARCHII!

XII.

My – wolne duchy – włóczędzy myśli – sieroty ateizmu – demony nieuchwytnych pustkowi.

My – lśniące potwory nocy – sięgliśmy już szczytów.

Kroczymy nocą
słońce myśli nasze opromienia swą mocą
a dwie gwiazdy złote i ogromne
bezustannie płoną źrenic naszych pomne.

I to z nami wszystko musi wypełnić się do końca.

Nawet nienawiść.

Nawet przemoc.

Nawet „zbrodnia”!

Ponieważ nienawiść to siła która daje odwagę.

Przemoc i „przestępstwo” to niszczący fenomen i twórcze piękno.

Chcemy się odważyć.

By niszczyć – by odnawiać – by tworzyć!

Wszystko co nędzne i wulgarne musi zostać porzucone i zniszczone.

Pozostać powinno jedynie to co wspaniałe.

Ponieważ to co wspaniałe, należy do piękna.

A życie powinno być piękne.

Nawet w smutku.

Nawet w burzy!

XIII.

Unicestwiliśmy „obowiązek” solidarności, tak by nasza nieskrępowana żądza spontanicznej miłości i dobrowolnego rodzicielstwa, stała się czymś heroicznym w naszym życiu.

Zabiliśmy miłosierdzie, ponieważ to chrześcijańskie fałszywe uczucie, które pragniemy zastąpić szlachetnym, nadzwyczajnie wielkodusznym egoizmem.

Stłamsiliśmy fałszywe prawa socjalne – twórcę pokornych, tchórzliwych żebraków – by móc wydobyć swoje najgłębsze, najskrytsze „Ja” i odnaleźć siłę Wyjątkowości.

Ponieważ pojęliśmy to za sprawą nas samych.

Życia ma już dość nieudanych kochanków.

Ponieważ ziemia zmęczona jest bezsensownym dreptaniem, wielkich, głupich hord, skandujących, modlących się, chrześcijańskich karłów.

A w końcu dlatego, bo również my jesteśmy zmęczeni tymi parszywymi „braćmi”, niezdolnymi do pokoju ani wojny. Nędznymi w nienawiści i miłości.

Tak! Jesteśmy chorzy i zmęczeni!

Ludzkość musi się odrodzić.

Dźwięki epickiej i barbarzyńskiej pieśni nowego, dziewiczego życia, muszą rozbrzmieć na cały świat.

Jesteśmy nosicielami płonących pochodni.
Zarzewiem trzeszczących stosów.
Nasza flaga czarna.
Nasza droga nieskończona.
A najwyższym ideałem
szczyt i przepaść.

Idziemy!…

Kroczymy nocą
słońce myśli nasze opromienia swą mocą
a dwie giwazdy złote i ogromne
bezustannie płoną źrenic naszych pomne.

Idziemy…

A jeśli nasze marzenie jest złudzeniem?

A jeśli nasza walka niepotrzebna i daremna?

A jeśli odrodzenie ludzkości jest niemożliwe do spełnienia?

Ach, nie! Będziemy szli mimo tego.

Za naszą godność.

za miłość i idee.

Za wolność naszych dusz.

Za pasję naszego umysłu.

Z potrzeby naszych żywotów.

Lepiej bohatersko umrzeć w dążeniu do wyzwolenia i samodoskonalenia, niż jak bezsilny tchórz wegetować w tej odrażającej rzeczywistości.

Och czarne flagi,
Och czarne trofea,
znaki i symbole
wiecznej rewolty.

Wy, będący krwawymi dowodami ludzkiej odwagi!

Wy, będący niszczycielami wszelkich krzywd!

Wy, będący jedynymi prawdziwymi wrogami ludzkiego wstydu – wszystkich zbrodniczych kłamstw!

Wy, niosący śpiew wiecznej rewolty, skąpany w smutku i krwi!

Uchwyciłem to moją silną pięścią
I w środku wietrznej burzy
Unoszę ją ku chwale słońca.
W chwale słońca i wiatru…
Wśród wiatru, słońca i światła.

tłumaczenie: Skoruta

Dyskusja