Walter Bond – weganin, sabotażysta, więzień (wywiad)

adbusters_95_walterbond

Total Liberation: Wywiad z Walterem Bondem o anarchii, prawie do aborcji, antykolonializmie i prawach zwierząt.

 

Uwaga od tłumacza: W tekście pojawia się rozróżnienie między ruchem Total Liberation (Całkowite Wyzwolenie) a anarcho-prymitywizmem. Czytelnikom, którzy nie zetknęli się dotąd z tymi terminami, podajemy krótkie wyjaśnienie, co pozwoli lepiej zrozumieć Waltera.

To, co łączy ideę Całkowitego Wyzwolenie (nazywaną także wega-anarchizmem) i anarcho-prywitywizm, to krytyka cywilizacji i pragnienie maksymalnej eliminacji cierpienia. Państwo, kapitalizm, technologia, przemysł, patriarchat, globalizacja i hierarchizm to tylko niektóre wytwory cywilizacji poddawane krytyce w ramach obu tych nurtów. Różnica pomiędzy anarcho-prymitywizmem, a Całkowitym Wyzwoleniem polega przede wszystkim na różnym sposobie dążenia do celu – ograniczenia cierpienia. Anarcho-prymitywiści widzą rozwiązanie problemu w całkowitym odrzuceniu cywilizacji, powrocie do życia w pełnej harmonii z przyrodą. Natomiast filozofia Całkowitego Wyzwolenia nie zakłada odrzucenia cywilizacji w całości, lecz walki z jej konkretnymi aspektami, takimi jak nierówności klasowe, niszczenie środowiska, supremacja człowieka, seksizm, rasizm itd. Celem Całkowitego Wyzwolenia jest zjednoczenie ludzi prowadzących walki na różnych frontach, co w efekcie miałoby doprowadzić do społecznej rewolucji i całkowitego wyzwolenia ludzi, zwierząt, Ziemi.

Towarzysz Black: Walter Bond to aktywista, który spędził wiele lat niestrudzenie pracując, m.in. rozdając ulotki, uczestnicząc w marszach, protestach oraz podejmując wolontariat w schronisku dla zwierząt (zanim przeszedł ku bardziej bojowym działaniom, prowadzonych przez Front Wyzwolenia Zwierząt). Walter jest dumnym anarchistą, weganinem i biseksualistą, z pochodzenia jest Latynosem. Jest on także obecnie więźniem jednego z najbardziej kontrowersyjnego i restrykcyjnego więzienia w USA. Koresponduję z Walterem, odkąd 2 lata temu został po raz pierwszy aresztowany, gdy jego brat sprzedał go policji. W momencie aresztowania mieszkał na ulicy i atakował firmy czepiące zysk z wyzyskiwania zwierząt.

PE: Identyfikowałeś się przez większość swego życia jako anarchista. Czy możesz nam powiedzieć, co dla ciebie znaczy bycie anarchistą i jak łączysz z tym działalność w ALF i ideę Całkowitego Wyzwolenia?

Walter: Gdy byłem w ’89 roku w 7 klasie, razem z przyjaciółmi stworzyliśmy grupę o nazwie „Anty-etatystyczna Kontrkultura”, zajmowaliśmy się w niej tworzeniem różnego rodzaju ulotek. Chcieliśmy je rozpowszechniać przede wszystkim do lokalnych korporacji i okolicznych kościołów, głównie w celu agitacji.

Pod koniec 8 klasy całkowicie porzuciłem szkołę i zacząłem żyć jak nihilista. Byłem bardzo wściekły i zły na cały świat, rodziców, szkołę, wszystko! Miałem wtedy do czynienia ze światem, który mógł mi gówno zaoferować. Ujście emocji, które mną targały znalazłem w nadużywaniu narkotyków i w wandalizmie. Anarchizm był wtedy dla mnie osobistą zemstą. Widząc, jakie było me życie i otaczający mnie świat, czułem, że powinno być inaczej.

Nie byłem sam. Miałem trzech przyjaciół, którzy czuli to samo, co ja. Dwóch z nich, związanych z punkową subkulturą w Boulder uciekło do Hollywood. Po 25 latach, jeden z nich został wokalistą grind core’owego zespołu, a drugi mieszka na squacie w Nowym Jorku i naprawia rowery. Z uwagi na to, że od lat 90-tych widnieje na listach federalnych, to mimo licznych prób, nie może opuścić kraju

Dziś, swój anarchizm mocno wiąże z działalnością w ALF (Animal Liberation Front), który od samego początku istniał jako niezorganizowany w żadne struktury ruch anarchistyczny. Nie ma możliwości by biznes się kręcił i ALF w jakikolwiek sposób koegzystował z korporacjami wykorzystującymi zwierzęta. Nie ma możliwości by pogodzić nasze i ich interesy. Korporacje dbają tylko o to, co przynosi im zyski, m.in. o tworzenie społeczeństw opartych o konsumpcjonizm. Ich surowce to krew i kości zwierząt, oraz wnętrzności Ziemi, która jest źródłem wszelkiego życia. Być może trudno pojąć działania ALF foodie* weganom, mogą oni jednak choć raz spędzić trochę czasu w środowisku aktywistów, by pojąć, że nieuniknione jest starcie obrońców zwierząt z wyzyskującym je biznesem.

(*Foodie to określenie na osoby przykładające dużo uwagi do składników kupowanej żywności, zwykle wybierające składniki o wysokiej jakości, trudne do zdobycia w zwykłym sklepie spożywczym.)

Anarchistyczna ideologia jest bardzo bliska ALF. Walka z państwową kontrolą, korporacyjną dominacją, przywilejami klasowymi, dominacją jednej grupy nad drugą – identyczne ideały przyświecają abolicjonistom z ALF, stosowane są tylko do innych celów. Sądzę, że walka o wolność i stosowanie radykalnych metod są wspólnymi cechami członków ALF i anarchistów. Co dobrego przyniosłoby ustanowienie humanistycznego społeczeństwa opartego o wolne wspólnoty, którego jedynym celem byłoby oczyszczenie planety z fast-foodów lub uniezależnienie się od masowej industrializacji? Rzeczywistość jest taka, że istnieją miliardy ludzi na świecie! Z kolei, bez rządowej władzy lub z jej udziałem, przemysł nadal będzie niszczył Ziemie. Nie ma znaczenia, kto uruchamia maszyny, ponieważ produkowane rzeczy nie są wykonane z powietrza, do produkcji potrzeba surowców. Historia pokazała już nie raz, że jeśli nie usuniemy wszelakiego rodzaju ucisku (w tym również ucisku wobec zwierząt, Ziemi), to krąg przemocy zacznie się zaciskać od nowa, lecz w innej formie.

PE: Oprócz tego, że jesteś jeńcem wojennym[POW-Prison of war], posiadasz także antycywilizacyjne poglądy, oraz podejmujesz się krytyki technologii. Widzę wiele sprzeczności pomiędzy anarcho-prymitywistyczną krytyką udomowienia i społeczeństwa masowego, a poglądami Total Liberation. Nie sądzisz, że idee te kolidują ze sobą? Widzisz możliwość połączenia ich w jedną, spójną ideę?

Walter: Tak, nie jestem fanem zaawansowanej technologicznie cywilizacji. Od początku ery przemysłowej aż po dziś, widzimy jak praca jest wykorzystywana przez rządy do podporządkowywania sobie kobiet, biednych, zwierząt i Ziemi; każdego, w zależności od pochodzenia etnicznego, narodowości, klasy społecznej, płci i warunków ekonomicznych. Od czasu, gdy świat został zdominowany przez maszyny i naukę, w niesamowitym stopniu zyskały na wadze ból, cierpienie, wojny i morderstwa!

Pomimo wszystkich obietnic, że to dla naszego dobra, to tak naprawdę jesteśmy w ich oczach tylko narzędziami do dostarczania im węgla z eksploatowanych bez umiaru gór. Jesteśmy piłami, ścinającym każdy las na Ziemi. Jesteśmy bombami, zrzucanymi na ludność cywilną ze zdalnie sterowanych samolotów. Jesteśmy mechanizmami mordującymi miliardy zwierząt kosztem środowiska naturalnego. Marnujemy ogromne ilości upraw, gleby i wody tylko po to, byśmy mogli jeść tanie hamburgery. Dzięki ciągłemu poruszaniu się o technologicznych kulach, większość dorosłych nie potrafi nawet wysłuchać, zapamiętać lub podążać za prostymi wskazówkami[?]. Tymczasem paranoja i przypadkowe akty przemocy ciągle utrzymują się na wysokim poziomie!

Nadszedł czas by przestać udawać, że nie widzimy okrucieństw, od których codziennie odwracamy wzrok. Technologia zabija! Zabijanie jest zazwyczaj jej podstawowym zadaniem. MAMY WYSTARCZAJĄCO GŁOWIC NUKLEARNYCH NA NASZEJ PLANECIE, BY KILKUKROTNIE UNICESTWIĆ CAŁE ISTNIEJĄCE NA NIEJ ŻYCIE.NASZ GATUNEK NIE POTRAFIŁBY PRZETRWAĆ NAWET JEDNEGO TAKIEGO KATAKLIZMU. Zostałem kiedyś zmuszony do budowy rzeźni, i z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie jest fizycznie możliwe zabijanie dziesiątek tysięcy zwierząt jednego dnia, bez obfitości mechanicznej pomocy. Tak samo, nie można wyciąć lasu bez wcześniejszej budowy dróg dla śmiercionośnych, żółtych maszyn.

Maszyna nie jest moralnie neutralna, kiedy jej podstawowym zadaniem jest patroszenie, wiwisekcja, wycinanie i transport szczątków zdewastowanej przez nią biosfery. Pozytywne aspekty technologii, których używamy, aby leczyć chorych, zmniejszać ból i cierpienie, zmieniać nasze życie w bardziej komfortowe, jest nieporównywalnie mniej istotne, niż wyrządzone przez technologię szkody. Jesteśmy uzależnieni tak jak alkoholicy czy narkomani, i jeśli nadal będziemy ignorować szkody, jakie niesie nasza używka – technologia, to w końcu srogo za to zapłacimy. Tak jak w przypadku każdego innych nałogu, naprawdę straszne jest to, że wiele niewinnych istot cierpi z powodu naszej lekkomyślności.

Polityka każe nam wierzyć, że sposoby produkcji nie są ani korzystne, ani szkodliwe. Mówią nam, że wszystko zależy od tego czy produkcja jest w dobrych, czy też w złych rękach. Historia pokazuje nam jednak, że fabryki pod władzą chciwych kapitalistów, czy też pełnych idei anarcho-komunistów, tak samo wysysają krew ze zwierząt i wyrywają z Ziemi jej wnętrzności. Tego, kto kontroluje środki i sposoby produkcji martwi wypracowany przez pracowników i maszyny zysk, a losy świata i istot na nim żyjących zazwyczaj tylko pobieżnie, lub wcale ich nie interesują.

Jeśli chodzi o mój pogląd na to czy możliwe jest połączenie idei Całkowitego Wyzwolenia i anarcho-prymitywizmu, to wydaje mi się, że mogą one ze sobą równolegle istnieć, współuzupełniać się. Za ideą Total Liberation powinny iść kroki ku zjednoczeniu wszelakich walk prowadzonych na świecie i skierowaniu je przeciw rządom oraz tworzenie prawdziwie wolnych wspólnot. Niestety, nie widzę zbyt wielu oddolnych organizacji skupionych wokół Total Liberation.

Pozostaje, więc jak dotąd, żyć w świecie idei, pozdrowień i solidarności. Myślę, że Ruch Oburzonych (Occupy movement) narodził się właśnie z prawdziwie jednoczącej taktyki Całkowitego Wyzwolenia, która pokazała ogromną siłę jednoczenia. Jednak przede wszystkim, podstawową taktyką działania powinna być eskalacja konfliktu, bez niej każdy ruch się prędzej czy później rozpadnie. Celem ludzi skupionych wokół Całkowitego Wyzwolenia, powinno być budowanie mostów prowadzących do zjednoczenia wszystkich wolnościowych bojowników, walczących o wolność ludzi, Ziemi i zwierząt. To wymaga ogromnego wysiłku, i szczerze mówiąc ta ilość pracy jest dla większości zbyt przytłaczająca. Nikt nie chce z siebie tyle dać lub pójść na wystarczający kompromis, by udało się zbudować prawdziwy, zjednoczony front wyzwolenia, a Total Liberation nieraz służy po prostu za pretekst do ideologicznego werbunku innych radykałów.

Z drugiej strony, anarcho-prymitywizm z założenia jest przeciwko wszystkiemu, na czym zbudowane są nasze nowoczesne, „cywilizowane” formy represji. Anarcho-prymitywizm nie jest zbyt przyjazny dla aktywistów. Mówiąc to, mam na myśli, że nie jest to protestowanie na manifestacjach pod sztandarami ze wzniosłymi hasłami, anarcho-prymitywizm jest dużo bardziej radykalny. Jedyną skuteczną drogą bojkotu technologii, mass mediów, udomowienia itd. jest osobista przemiana – stanie się dzikim, rządnym niszczenia dzieciakiem. Idea Total Liberation i anarcho-prymitywizm od zawsze działały w tym samym celu, to znaczy na rzecz całkowitego wyzwolenia spod tyranii i ucisku, oraz życia w taki sposób, byśmy sami też nie rządzili innymi. Total Liberation stara się uporządkować nasze siły tu i teraz, podczas gdy anarcho-prymitywizm bardziej spogląda w przyszłość. Jeden zakłada koncentrację uwagi oraz wysiłków na tym, co tu i teraz, podczas gdy drugi stara się przyjrzeć temu, w jaki sposób będziemy musieli nauczyć się żyć w nowy sposób oraz odrzucić dotychczasową ścieżkę, całkowicie schodząc z obieranej dotąd drogi.

PE: Wydaje mi się, że walka klasowa była jednym z elementów, które uwzględniałeś wybierając cele swoich ataków. Czy było to zamierzone?

Walter: Jesteś pierwszą osobą, która zadaje mi to pytanie, odpowiedź brzmi „tak”. Miałem kilka powodów, dla których przeprowadzałem ataki w ramach ALF, jednym z nich była właśnie walka klasowa. Każde miejsce, w które uderzyłem było związane z okrucieństwem wobec zwierząt, usprawiedliwianym przez ludzi jako „niezbędne”. Lecz te same miejsca były również w większości przeznaczone dla wyższej klasy średniej oraz najbogatszych ludzi w społeczeństwie. Nie zajmowałem się rozpoznaniem sklepów w okolicy ze względu na jakąś modę, hobby czy z powodu innych trywialnych przyczyn. Odwiedzałem je, bo właśnie tam, wyłącznie dla czystej przyjemności konsumenta, handlowano ciałami martwych zwierząt, ich organami lub skórami.

Słyszałem narzekania na to, że obrałem mało znaczące cele, zamiast uderzać w bardziej strategiczne obiekty. Miałem jednak ku temu powód. Jako aktywista często słyszałem od ludzi, że nie poczuwają się do odpowiedzialności za cierpienie zwierząt, bo to nie oni je hodują i zabijają. Tymczasem hurtownicy i sklepikarze zrzucają winę na społeczeństwo, bo przecież, jeśli nikt nie kupi ich produktów to nie będą ich sprzedawać, jeśli istnieje popyt to ktoś musi go wypełnić.

Konsumenci zawsze kryją się za liczbami. Nie poczuwają się do odpowiedzialności, ponieważ miliony innych osób kupują to samo, co oni. Syndrom kropelki w morzu. A jeśli zwrócisz indywidualnie uwagę choćby kilku osobom, zostaniesz oskarżony o czepianie się określonych grup społecznych. W ten sposób okazuje się, że cała wina leży rzekomo tylko i wyłącznie po stronie korporacji, które wprowadzają na rynek produkty, oznaczające bestialstwo.

Chcąc zwrócić uwagę społeczeństwa na okrucieństwo wobec zwierząt, spaliłem trzy firmy w samym centrum wielkich miast. Chciałem, aby każdy sprzedawca i konsument zobaczył, że gdy ma się do czynienia ze splamionym krwią produktem, należy oczekiwać odpłaty nawet na progu własnego domu. Szczerze mówiąc, gdybym miał więcej środków lub pomoc ze strony innych osób to mógłbym dokonać prawdziwych wyzwoleń zwierząt, niestety to w moim wypadku nie wchodziło w grę. Dobrą stroną życia w niewegańskim świecie jest jednak to, że nie musisz dysponować nadzwyczajnymi środkami, by zwalczać okrucieństwo. Nie trzeba mieć mnóstwa pieniędzy, ani wkraczać do jakichś tajnych obozów handlowych, by móc wpływać na ludzi przyczyniających się do cierpienia zwierząt.

Ludzie wolą przyjmować rolę obserwatora i biernie przyglądają się poczynaniom swoich bohaterów, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. W głębi serca czują, że powinni podjąć jakieś działania, a mimo to wolą przyjmować konformistyczną postawę, pozwalającą uniknąć społecznego ostracyzmu. Prawda jest taka, że jeśli chodzi o wykorzystywanie zwierząt lub niszczenie Ziemi, to nikt nie jest niewinny. Ani weganie, ani pożeracze zwłok. Ani anarchiści, ani kapitaliści. Żaden z nas. Ani ja, ani Ty. Tak jak napisał kiedyś Screaming Wolf w swojej przełomowej książce „Deklaracja wojny” tylko swoimi czynami i stylem życia możemy oczyszczać się ze śladów krwi, które pokrywają każdego z nas. To nasz obowiązek, jeśli wgłębi siebie, wewnątrz naszej świadomości odczuwamy współczucie.

PE: Zmieniłeś ostatnio całkowicie swoje stanowisko w sprawie aborcji. Co skłoniło cię do tej pozornie nagłej zmiany?

Walter: Ta zmiana wynikła z narastającego we mnie rozczarowania konserwatywnymi poglądami oraz osobami, które je szerzyły. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie byłem zaangażowanych w ruch antyaborcyjny. W setkach stron tekstów, które napisałem w ciągu ostatnich 3 lat, zamieściłem zdaje się 1 akapit na temat „pro-life”. Nigdy nie byłem zwolennikiem antyaborcyjnych ekstremistów. Już kiedyś wspominałem, że mam wątpliwości, co do antyaborcyjnych poglądów, jakie panowały w konserwatywnej klice, obecnej wewnątrz ruchu Straight Edge w latach 90-tych.

Moje ograniczone pojmowanie problemu aborcji, było wówczas dodatkowo spaczone przez moją walkę o prawa zwierząt. Bo „jeśli tak bardzo przejmuję się losem krewetek, to powinienem również dbać o prawa płodów”. Nie rozumiałem tego, że ten problem jest o wiele bardziej skomplikowany. Moje wegańskie idee zniekształciły mój obraz aborcji. Nie zauważałem, że problem ten dotyczy także kobiet, które również powinny mieć pewne prawa.

Od niedawna, zacząłem zaznajamiać się z feministycznymi poglądami, a w szczególności z anarcho-feminizmem. Im bardziej zagłębiam się w temat, tym bardziej czuję się jak dupek z powodu moich wcześniejszych, idiotycznych poglądów. Jak już wcześniej wspominałem, z mojej perspektywy członka ALF, ludzkość to machina mordującą rocznie miliardy zwierząt. Ultrakonsumpcyjne społeczeństwa takie jak USA, Chiny czy Indie są dziesiątkującymi naszą planetę rakiem! W tej wojnie z naturą, ludzie są bezwzględnym, nie znającym umiaru wrogiem.

Jednak jak już mówiłem, największy wpływ na zmianę moich poglądów dotyczących aborcji (i nie tylko) miało moje obecne otoczenie. Dla tych, którzy nie wiedzą – jestem uwięzionym jeńcem wojennym. W części więzienia, w którym przebywam, przetrzymywanych jest 40 mężczyzn, większość z nich to ortodoksyjni muzułmanie. Jest też garstka wariatów z milicji Rona Paula, spod szyldu „God bless America”. To bardzo konserwatywne i religijne środowiska. Poznałem, więc z pierwszej ręki, do czego prowadzi ludzi dogmat oraz tzw. konserwatyzm. Głównie do fanatyzmu, homofobii i zaściankowości.

PE: Zanim zmieniłeś swoje poglądy na temat aborcji, wydawało się, że większość krytyki kierowałeś przeciwko branży medycznej. Pojawia się, więc pytanie o naturalne (ziołowe) metody aborcji, jako alternatywę dla jej medycznych form. Co o tym teraz myślisz?

Walter: Uważam, że żadna metoda aborcji nie jest lepsza od reszty. To nie moja sprawa, kiedy kobieta decyduje się na przerwanie ciąży. Jako mężczyzna nigdy nie będę zmuszony do podejmowania decyzji o aborcji, nie zamierzam więc w jakikolwiek sposób ingerować w decyzje kobiet, które się jej podejmują. Żadna kobieta nie powinna czuć wstydu ani odrzucenia z powodu decyzji, jaką podjęła odnośnie swojego prawa do aborcji, czy to w klinice czy metodami naturalnymi. (…)

PE: Peter Gelderloos napisał kiedyś, że anarchia musi w pełni sprzeciwiać się kolonializmowi. Sympatia dla sztuki rdzennych kultur, ich tradycji i duchowości jest dziś w wielu subkulturach poważnym problemem. Chciałbym cię zapytać o twój tatuaż na twarzy. Wiem, że wiele dla ciebie znaczy.

Walter: Ten tatuaż był pomysłem dwójki Maorysów z Nowej Zelandii, wspierających moje działania. Jeden z nich stwierdził, że zaprojektowany przeze mnie wzór będzie nadawał się na nogę, drugi zauważył jednak, że świetnie będzie się wyglądał na twarzy. Pozwoliłem więc sobie wytatuować go na jednej stronie twarzy, czym zaskoczyłem swych przyjaciół (Maorysi tatuują sobie całą twarz). To prawda, że inspirowałem się maoryskimi tatuażami, jednak nie jest on repliką żadnych tradycyjnych lub współczesnych maoryskich wzorów. To moja własna artystyczna wizja.

Oprócz wspomnianych wcześniej religijnych fanatyków i konserwatystów, w więzieniu przebywa też pewien Maorys, kilku Tanzańczyków, Samoańczyków i polinezyjskich wyspiarzy. Wszyscy są w stosunku do mnie bardzo życzliwi, pewnie dlatego, że sam jestem wyspiarzem. Moja matka pochodzi z ludu Taino. Dla tych, którzy nie wiedzą, są to rdzenni mieszkańcy Portoryko.

Sądzę, że ich szacunek zdobyłem nie tylko swoim pochodzeniem, ale i faktem, że jestem więziony za walkę w słusznej sprawie. Maskę wojownika, którą jest mój tatuaż traktuję poważnie. Nie założyłem jej, by popisywać się przed moimi białymi przyjaciółmi z przedmieść.

Kiedy wyjdę z więzienia planuję pokryć tatuażem resztę mojej twarzy i ciała. Sam do tego nikogo nie namawiam, ponieważ duży tatuaż na twarzy to poważna sprawa i zrobienie go może nieść poważne konsekwencje. Dla mnie ma on osobiste znaczenie, zmienił moje życie i osobowość. Niektórzy powiedzieliby, że pchnął mnie na krawędź.

Przywłaszczanie sobie rdzennych kultur jest wielkim problemem o wiele częściej niż tatuaże twarzy, które robi sobie naprawdę niewiele osób. Tu w Ameryce, coraz więcej ludzi pragnie udawać, że pochodzą od rdzennych mieszkańców tych terenów. Bez żadnych wyrzutów sumienia związanych z historią białego. Zamiast pomagać zdziesiątkowanym Indianom, udawali, że wypędzenie ich do rezerwatów jest odpowiednim zadośćuczynieniem za poniesione krzywdy. Szczerze mówiąc, na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

PE: Mimo poniesionych strat, większość firm, w które uderzyłeś ma się całkiem nieźle. Czy w związku z tym uważasz, że twoje działania były skuteczne? Zastanawiałeś się nad obraniem lepszej taktyki działania? Jeśli tak, to jakiej?

Mógłbym na przykład spędzić każdy dzień życia stojąc przed tymi firmami z tablica protestacyjną, a żadna z nich nie straciłaby przez to nigdy ani jednego dolara. Kiedyś poświęcałem swój czas jako wolontariusz w schronisku, jednak zrozumiałem, że mimo tego nadal przyczyniam się do wykorzystywania zwierząt. Nawet będąc weganinem możesz usłyszeć stwierdzenie, że nie uratujesz tą postawą zwierząt od cierpienia. Tak więc zmagałem się dylematem w jaki sposób mógłbym pomagać zwierzętom i edukować ludzi. Kiedy jednak o tym myślę widzę głównie brak efektu. Mam przyjaciół, którzy spędzili dekady na pikietach z transparentami w ręku i nie przyniosło to żadnych skutków. Dlaczego aktywizm jest zawsze nastawiony na zmniejszanie naszej roli w okrucieństwie, zamiast na walkę z nim?

Mam tego dość. Mam dość rozmów o tym, kto jest lepszym weganinem, toczonych w każdym denverskim kofiszopie. Zawsze grałem przed ludźmi nieudacznika. Praktycznie błagałem ludzi o pomoc. Jednak, kiedy obudziłem się pewnego dnia, zrozumiałem, że myślę utopijnie, oszukuję się. Podobnie jak większość przesadnych idealistów wierzyłem, że inni ludzie w głębi duszy są tacy sami jak ja. Tymczasem, kiedy byłem jednym z nich, do diabła, nie miałem oporów i pomogłem w budowie ubojni! Skoro jednak potrafiłem się zmienić to inni też mogą, tak? Nieprawda.

Doszedłem do wniosku, że większość ludzi nie chce się zmienić. Nie chcą wiedzieć, co dzieje się ze zwierzętami zanim ich poćwiartowane ciała trafią na sklepowe półki, nie chcą czuć się za to odpowiedzialni, chcą zachować czyste sumienia. Poświęcenie trochę własnego czasu lub pieniędzy, to też dla nich zbyt wiele. BAM! Takie są fakty, witam w prawdziwym świecie! Pozostało mi więc poświęcić swoje życie walce w imieniu zwierząt lub zamilknąć ponieważ nie mogłem wówczas ścierpieć nawet własnego głosu.

Nie udało mi się zmienić świata, ale zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie dokonałem. Moje działania przyniosły firmom znęcającymi się nad zwierzętami straty rzędu 2,5 miliona dolarów, to niezły wynik! Ponadto z każdym kolejnym wyzwaniem zbierałem doświadczenie i natchnienie. Z tego, co pamiętam, to w solidarności ze mną i moimi działaniami zorganizowano wówczas 8 nielegalnych akcji. Dziś, gdy zaczynam mówić, mój głos naprawdę rozbrzmiewa. Popatrz choćby na to, robisz ze mną wywiad. Tymczasem kiedyś przez wiele lat mówiłem te same rzeczy, co dziś, jednak wtedy nikt nie chciał mnie słuchać.
Jeśli chodzi o strategię, to rzeczywiście, mogła być lepsza. Niestety nie mogę omówić, tego CO i JAK mogłem zrobić lepiej, ponieważ teraz jako więzień jestem ciągle szpiegowany.

PE: Porozmawiajmy o twoim życiu w więzieniu. Jak spędzasz dnie? Otrzymujesz pieniądze za pracę? Na co wydajesz pieniądze? Masz odtwarzacz mp3, jak to wszystko działa?

Walter: Tutaj w CMU (Jednostka Zarządzania Komunikacją) świat jest bardzo mały. Żyję dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Od ponad roku jestem przetrzymywany w pojedynczej celi, całkowicie oddzielony od reszty zakładu karnego Marion. W dniach, kiedy jestem zwolniony z CMU i mogę przebywać z innymi więźniami, czuję się jakbym dostawał zwolnienie warunkowe. Jedynym moim kontaktem ze światem zewnętrznym są 15-minutowe rozmowy telefoniczne, które mogę wykonywać 2 razy w tygodniu. Każda osoba, jaką próbowałem umieszczać na liście odwiedzających była odrzucana. Od lata 2010r. kiedy zostałem aresztowany, nie mogłem przytulić, dotknąć ani zobaczyć nikogo, na kim mi zależy.

Mój typowy dzień wygląda mniej więcej tak. Budzę się o 9 rano. Następnie idę na górę i siadam przy komputerze, by zalogować się i sprawdzić skrzynkę pocztową. W obawie przed wysyłaniem lub odbieraniem przeze mnie zakodowanych wiadomości, wszystkie przychodzące i wychodzące maile są rejestrowane przez jednostkę antyterrorystyczną w Wirginii. Sprawują oni także funkcję cenzora, zatwierdzającego lub odrzucającego wszystkie wysłane do mnie lub nadane przeze mnie maile. Mogą zablokować mi również kontakt z każdą, wybraną przez nich osobą. Zrobili tak już z moimi trzema znajomymi. Kiedy do tego dochodzi nie mogę już nigdy do tych osób wysyłać maili, dzwonić, ani nawet wysyłać tradycyjnej poczty. Krótko mówiąc, cała komunikacja zostaje wtedy odcięta, bez żadnego wyjaśnienia.

Po skończeniu pracy na komputerze udaje się „na zewnątrz”, w moim wypadku jest to prostokątny spacerniak, otaczający wyspę złożoną z trzech „rekreacyjnych” klatek. Niebo jest tam całkowicie zasłonięte przez metalową siatkę ogrodzenia i drut kolczasty. Spaceruję aż do lunchu, na który zazwyczaj dostaję fasolę, ryż lub okazjonalnie wegetariańskiego burgera. Jedzenie jest okropne i niezdrowe, jeszcze w żadnej instytucji, w jakiej byłem, nie jadłem nic gorszego. Po posiłku wracam do mojej celi, gdzie odpisuję na listy przyjaciół i wspierających mnie osób. W południe idę do dystrybutora przesyłek i odbieram pocztę, książki i czasopisma, a następnie zasiadam przed telewizorem i oglądam jakieś opery mydlane w hiszpańskiej TV. Lubię „Amorcita Corazon”. W następnej kolejności opuszczam celę i idę porzucać do kosza lub robię ćwiczenia na masę ciała. Po tym wysiłku, wracam do celi, ustawiam budzik na 16 i robię sobie drzemkę aż do kolacji. Po posiłku biorę się za naukę Hiszpańskiego, zwykle spędzam na tym zajęciu 1 lub 2 godziny. Na koniec dnia wypijam kilka filiżanek czarnej herbaty i wracam do celi, gdzie do około pierwszej w nocy (a właściwie dopóki nie zasnę) czytam, piszę i rysuję. Następnego ranka wstaję, i robię ponownie to samo, co zeszłego dnia.

Po drugiej stronie budynku gdzie mieszczą się cele, naprzeciwko spacerniaka, znajduje się rampa/podjazd i skrawek zieleni, prowadzący do zakładowej kuchni. Moim zadaniem jest czyszczenie chodnika i strzyżenie trawy. Zarabiam na tym 20$ na miesiąc, jednak wszystko mi zabierają na restytucję i pokrycie kosztów sądowych. Tak więc w rzeczywistości pracuję za darmo. Mogę jednak dzięki temu dostać się na jedyny skrawek ziemi, jaki mamy w CMU. Tylko ja mam do niego dostęp, nikt inny.

Jeśli chodzi o to skąd biorę pieniądze, to wszystko, co mam – buty, spodnie, wegańskie posiłki, pastę do zębów, papier, znaczki, koperty, muzykę i możliwość wysyłania e-maili (tak, trzeba płacić za wysyłanie i odbieranie e-maili), zawdzięczam tylko i wyłącznie moim zwolennikom. Bez środków wsparcia nie miałbym dosłownie niczego. Jakiś czas temu, cały system więzień federalnych został zaopatrzony w odtwarzacze MP3. U nas także zainstalowano na komputerach specjalne oprogramowanie i dostaliśmy odtwarzacze. Każdy utwór kosztuje półtora dolara, lecz nie ma zniżek za kupienie całego albumu. Co ciekawe, mają tam naprawdę dobrą muzykę. Pobrałem kawałki m.in. Earth Crisis, Chumbawamba, Jose Alfredo Jimeneza, Augustina Lara, Napalm Death, Public Enemy i wiele, wiele więcej! Przy braku rozrywek i odosobnieniu, muzyka jest bardzo dobra dla zdrowia psychicznego. Poszedłem na całość i wydałem wszystkie moje pieniądze na muzykę. Może i przez to nie mogę sobie pozwolić na wiele innych rzeczy, ale nie obchodzi mnie to, wolę słuchać muzyki niż robić tu cokolwiek innego.

Rozmowy i interakcje, jakim jestem poddawany w CMU są powtarzalne i obsesyjne. Mam tu m.in. prawników mówiących bez przerwy o prawie. Mam tu religijnych fanatyków, którzy są w stanie cały dzień mówić o bogu, piśmie świętym i jego religijnych interpretacjach. Są tu też całkiem zinstytucjonalizowani kolesie, którzy sobie rozmawiają o wszystkich więzieniach, w jakich byli. Większość z nich pewnie spędzi całe życie za kratami.

Porzuciłem próby nawiązania z nimi kontaktu, po prostu nie lubię się kłócić i uważam to za bezcelowe. Poza kręgiem moich 5 przyjaciół, z którymi tworzymy zgraną paczkę, reszta tych gości może się spłukać w toalecie i dołączyć na koniec do reszty spłukanego wcześniej gówna. Tyle oni wszyscy dla mnie znaczą!

Powiem ci tyle, że nadal czuję moc moich przekonań, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Jestem teraz jednak przeciw prawieniu morałów ludziom, którzy nie chcą cię słuchać. Protestowanie to, co innego niż kaznodziejstwo.

RE: Ostatnio zaprzestałeś używania swojego muzułmańskiego imienia. Czyżbyś zrezygnował z Islamu? Całkowicie zrezygnowałeś z religii, czy też nadal utrzymujesz jakiś rodzaj wierzeń?

Jeśli chodzi o mój stosunek do religii i tego, co uchodzi za duchowość, to będę szczery – nie wierzę w to. To ludzki szybolet*. Zwierzęta czegoś takiego nie potrzebują, więc i mnie nie jest to potrzebne. Jestem częścią czegoś większego niż jakakolwiek religia, bóg, czy inne „hokus pokus”, to coś nazywa się ŻYCIE. Jeśli umrę, to wrócę z powrotem do Ziemi. Wrócę tam, skąd pochodzi całe życie. Nie wiem dokładnie gdzie, dowiem się tego dopiero wtedy, kiedy przyjdzie na mnie czas.

(*Szyboletznak rozpoznawczy, często wyraz lub hasło zawierające charakterystyczną dla danego języka głoskę, której cudzoziemiec, obcy lub wróg nie potrafi wymówić. W tym kontekście Bond sugeruje, że religijność to jedynie forma, poprzez którą ludzie wyodrębniają tożsamość swojej wspólnoty, dzieląc w ten sposób ludzi na swoich i obcych.)

Boga nie ma w świętych księgach. Przeczytałem i przestudiowałem księgi większości światowych religii i wielu niejasnych form duchowości. Mogę śmiało stwierdzić, że nie ma w nich boga, są w nich tylko słowa. Cała stojąca za tym koncepcja oraz powstanie tych książek to tylko wytwór ludzkiego umysłu i rąk. Tylko od nas zależy w jaki sposób martwi będą oddziaływali na żywych, dobry czy zły.

W Islam zaangażowałem się w bardzo niekorzystnych i specyficznych warunkach. To one właśnie tłumaczą, czemu w ogóle mógłbym chcieć angażować się w jakąkolwiek religię, popadając z jej powodu w niewiarygodny dogmatyzm. Nie chciałbym się zagłębiać w tę całą odpychającą historię, wspomnę tylko, że obiecałem kiedyś pewnej starszej kobiecie, która dużo dla mnie znaczyła, że pewnego dnia postaram się poszukać boga. Poświęciłem się temu z pełną gorliwością, jednak mimo to nie okazałem się zbyt dobrym poddanym.

Czy wiesz, że swój pierwszy konflikt z prawem, zawdzięczam włamaniu się do kościoła i podpaleniu na dywanie ogromnego pentagramu znajdującego się wprost przed mównicą? Był to kościół Metodystów, znajdujący się naprzeciwko komisariatu w bogatej, białej dzielnicy. Mam również na ręce wytatuowany 14-calowy, odwrócony w dół krzyż, a obok niego, stojącego w płomieniach papieża z kozimi rogami. Wszystkie rzeczy, które najbardziej kocham: tatuaże, sex, ogień, zwierzęta, muzyka, wolność, i weganizm, wydają się być całkowicie wbrew religii. No cóż, ciekawe, co za „bóg” mnie takiego stworzył.

Gdy zacząłem moją przygodę z Islamem, zmieniło to zupełnie moja optykę i postrzeganie tego, co się wokół mnie dzieje. Zaczęło się od przyjęcia przeze mnie nowego imienia, systemu wierzeń itd. Nie podobało mi się to. Pamiętam pewną noc, kiedy leżąc w łóżku, przyszło mi do głowy to, że już nie myślę o wyzwalaniu zwierząt, Straight Edge, stawianiu oporu każdego dnia, lecz tylko o religii. To był początek końca tej historii z Islamem. Nie podobało mi się uczucie asymilacji, czułem się niczym Borg w tym serialu „Star Trek The Next Generation”. Było to kojące, ale zarazem, przerażające uczucie. Następna rzeczą, jaka do ciebie dociera to zmiana twojego spojrzenia, które staje się wyniosłe i pozbawione życia, takie jak u religijnych osób. Dziękuję, mam już i tak za dużo w głowie, obejdę się bez pomocy z ziemi świętej.

Byłem już zmęczony czytaniem tych wszystkich strasznych rzeczy – o tym jak bóg nienawidzi gejów, o kamieniowaniu ludzi na śmierć, odcinaniu ludziom rąk za kradzież. Te bzdury są we wszystkich, tak zwanych „świętych księgach”. Jeśli postanowiłeś w nie uwierzyć, wówczas musisz się nieźle nagimnastykować umysłowo, by jakimś sposobem nadać im bardziej ludzki wyraz.

Wiele się dowiedziałem o panującej ostatnio islamofobii i po tym wszystkim, co powiedziałem muszę zaznaczyć, że jestem całkowicie jej przeciwny! Media niesłusznie promują wizerunek Islamu jako religii terrorystów. Każda religia ma w swoich założeniach jakieś elementy przemocy, a mimo tego nie przylepiamy do wszystkich ich wyznawców łatki „terrorystów”, lub „ekstremistów”. Spójrz na pijących truciznę szalonych ewangelików, lub na psychopatów z „Army of God”. Media jakoś nie nazywają ich „chrześcijańskimi terrorystami”. Jakiś czas temu zrozumiałem, że to nie wiara czyni ludzi dobrymi lub złymi, lecz to, co robią oraz ich zdolność do okazywania współczucia lub okrucieństwa. Pod warunkiem, że nie wiąże się to z osobistymi przekonaniami o nagrodzie czekającej w niebie. Jestem niewierzący, i tak pozostanie.

PE: Mniej więcej rok temu oświadczyłeś publicznie, że przestałeś być anarchistą. Jednak niedawno odwołałeś te słowa, i wróciłeś do anarchizmu. Co było powodem tych nagłych zmian? Co sprowadziło cię z powrotem na „ciemną stronę”?

Powodem mojego rozczarowania anarchizmem była postawa niektórych anarchistów. Nie podoba mi się koncepcja publicznej walki z ludźmi i cały spektakl za tym idący. Tak, to był błąd, a gdy dziś przyglądam się tym moim oświadczeniom, to widzę, że były one egoistyczne i niedojrzałe. Po pierwsze chciałbym jednak wyjaśnić, co się stało, i co doprowadziło nie tylko do napisania tych oświadczeń, ale i do rozsiewania na mój temat bezpodstawnych plotek, które odbijają się na mnie do dziś. Postaram się uważać na słowa, by przypadkiem kogoś nie urazić, uprzejmość – to rzecz, której nie zaznałem od anarcho-plotkarskiego młynka.

Drugim listem, który otrzymałem po aresztowaniu mnie latem 2010r w Kolorado był list lokalnej grupy anarchistycznej. Napisali w nim o tym, że mnie wspierają, a nawet byli zainteresowani stworzeniem oficjalnej komórki wsparcia dla mnie. Warto zauważyć, że mieli nawet własną drukarnię. Byłem szczęśliwy mając ich wsparcie, planowałem też regularnie pisać artykuły do ich wydawnictwa. Sytuacja zmieniła się po wizycie pewnego członka z kolektywu. Zostałem poinformowany przez tę osobę, że istnieją pogłoski jakobym był informatorem. Odparłem, że „byłem jedyną osobą, aresztowaną w związku z moją sprawą. Tak więc o czym mogłem informować?„. Przyznał mi rację i dalej mnie wspierali.

Aby przedstawić się w innym świetle niż prezentowały mnie policyjne media, postanowiłem dać im swój e-mail i hasło do niego. Poza tym, utrzymywałem z nimi stały kontakt (dzwoniłem do nich 2 razy w tygodniu), oraz pisałem artykuły o Wyzwoleniu Zwierząt z anarchistycznej perspektywy. Lecz nagle, z dnia na dzień, wszystko się skończyło. Moje teksty przestały być publikowane (nie były również odsyłane do mnie), nikt nie chciał ze mną rozmawiać, skończyły się wizyty. Po kilku tygodniach dostałem list od kolektywu, wyjaśniający tą sytuacje. Według nich, wchodziłem z mojego konta e-mail na „homofobiczne filmy na Youtube”. Powiedziano mi, że muszę się bronić i wytłumaczyć to jak najszybciej, bo „zewsząd podnoszą się głosy anarchistów, wzywających, aby nie udzielać ci więcej wsparcia”.

Słowa nie mogą opisać tego jak się czułem. Po pierwsze, nie wiedziałem i nadal nie wiem o jakim filmie mówili. Po drugie, jedynymi „podnoszącymi się zewsząd głosami anarchistów” mogła być tylko wspierająca mnie grupa, gdyż byłem wówczas świeżo aresztowany i tylko z nimi miałem kontakt. Po trzecie, nie byłem jedyną osobą, która miała dostęp do mojego e-maila. Z tego co wiem, FBI mogło grzebać mi w poczcie w poszukiwaniu informacji lub w celu siania dezinformacji. Miałoby to sens, oraz tłumaczyłoby wszystkie stawiane mi zarzuty. W każdym razie do tej pory nie widziałem tego homofobicznego filmu, który rzekomo został połączony z moim kontem e-mail. Nie widziałem go, ponieważ nie istnieje.

Przez kilka lat byłem naprawdę wkurzony, ponieważ te plotki nie tylko zaszkodziły mojemu wsparciu ale i zraniły moje uczucia. Bardzo, bardzo niewielu ludzi wie, jak to jest być w takiej sytuacji: W więzieniu, w serwisach informacyjnych, stawiać czoła federalnemu więzieniu jako „rodzimy terrorysta”, przez cały ten czas wspierając dzięki temu Wyzwolenie Zwierząt za pośrednictwem swoich tekstów, a jednocześnie mierzyć się z plotkami i taktyką podważających twoją osobę „anarchistów”! Siedziałem za moje akcje w ALF, a traktowano jakbym był faszystą siedzącym za ataki na homoseksualistów!

Ludzie, którzy mnie znają próbowali pisać komentarze na stronie tego kolektywu, wyjaśniające, że sam jestem biseksualistą. Niestety nigdy nie zostały one opublikowane. Wiem to wszystko, bo znajomi, którzy starali się mnie bronić, wydrukowali i wysłali do mnie zdjęcia stron i blogów, gdzie widniały tylko nieprzychylne mi komentarze.

Gdy więc sąd zakończył moją sprawę w Kolorado, opublikowałem oświadczenie, w którym napisałem m.in. o tym, że przestałem się uważać za anarchistę. Napisałem je w czasie, kiedy działacze praw zwierząt bardzo mocno mnie wspierali, a od anarchistów (głównie z USA) otrzymywałem oskarżycielskie maile. To normalne, że gdy tracisz kontakt z jedną grupą ludzi to wiążesz się z innymi. Lecz kiedy jesteś w więzieniu, a ludzie z różnych stanów krytykują, a nawet czasami wyśmiewają cię w listach, wtedy czujesz się przytłoczony całą sytuacją. Pomyślałem więc, że powinienem odciąć się od środowiska anarchistycznego, a trzymać z ALF i ruchem Straight Edge, które nie są nastawione wobec mnie wrogo.

Muszę jednak wspomnieć także o wielu anarchistach, którzy w ramach własnej jak i międzynarodowej solidarności, od samego początku okazywali mi prawdziwe wsparcie. Duży wpływ na podjęcie decyzji o zerwaniu z anarchistami, miało moje rozstrojenie emocjonalne i brak szerszej informacji, z jakimi zmagałem się po aresztowaniu. Dziś jestem o wiele bardziej ugruntowany i mniej chaotyczny. W dużej części dlatego, że mam już za sobą proces i pozostała mi tylko codzienna rutyna panujących tu warunków.

Jestem anarchistą, od zawsze była to dla mnie podstawa do określania kim jestem. Zanim stałem się samotnym wilkiem ALF, zanim dołączyłem do ruchu Straight Edge, zanim zostałem weganinem – byłem anarchistą. Nie muszę rezygnować z żadnej spośród tych cech, by rozwijać się dalej. Jestem tym wszystkim, i nie tylko tym.

PE: Co chciałbyś powiedzieć osobom, które kojarzyły cię jedynie z działaniami w ALF?

Walter: Takie kojarzenie mnie, ALF czy ruchu Praw Zwierząt wynika z pogardliwego stosunku, jaki wobec Wegan przejawiają aktywiści koncentrujący się na innych tematach. Poważnie, jeśli ktoś przeczytał książkę lub oświadczenia, które pisałem w więzieniu, ten wie, że nigdy nie ograniczałem się jedynie do obrony praw zwierząt.

Lecz co najważniejsze, dlaczego mówi się o „pojedynczej sprawie”, gdy chodzi o Wyzwolenie Zwierząt?

Z moich rozmów z gejowskimi aktywistami mogę stwierdzić, że za jedyny palący problem na świecie uważają to, że nie mogą zgodnie z prawem zawierać homoseksualnych małżeństw. Nigdy jednak nie słyszałem by ktoś im wytykał, że ich problem jest mniej ważny, bo jest „pojedynczą sprawą”. Błędem jest szufladkowanie w ten sposób Wyzwolenia Zwierząt i weganizmu, sprawy A.R tyczą się różnych gatunków zwierząt, a często wiążą się również z ochroną środowiska. Tymczasem, niemal każda inna wyzwoleńcza walka dotyczy jedynie człowieka, jakiejś grupy w ramach jego gatunku.

Ludziom, którzy utożsamiają mnie lub weganizm z pojedyńczą sprawą czy jednorazowym wyczynem chciałby zadać jedno proste pytanie: Powiedzcie mi, co takiego wy robicie, by wyzwolić wszelakie istniejące na ziemi życie? Faktem jest to, że Całkowite Wyzwolenie jest połączeniem wielu różnych kwestii i taktyk, a Front Wyzwolenia Zwierząt i Ziemi ma w nim spory udział. Nie muszą oni rezygnować z autonomii swojego ruchu, by być ważną częścią Całkowitego Wyzwolenia. Jestem Dzikusem. Kocham zwierzęta! Jestem aktywistą i weganinem. Postawy te opierają się na umiejętności współczucia innym i altruizmu.

Oczywiście, nie każda grupa lub osoba się z tym zgodzi, ale lekceważenie ruchu walczącego o prawa zwierząt jak gdybyśmy zmierzali w innym kierunku niż Total Liberation jest zupełnym nieporozumieniem. Możemy wskazać palcem gdziekolwiek, a znajdziemy takich ludzi. Znam np. dużo anarchistów, którzy uważają anarchizm za wyłącznie polityczną ideologię lub teoretyczną idee. A co z niepodległościowymi bojownikami walczącymi w USA, jak moi portorykańscy bracia z los Estatos Unidos? Przywiązują dużą wagę do autonomii własnego ruchu oraz sprawy własnej niepodległości. Ludzie zawsze będą mówić o tym, co czują i to jest wspaniałe, ale pamiętajmy, że o wiele trudniej posunąć się wspólnie krok do przodu niż wszystko zepsuć.

Towarzyszu dziękuję za ten wywiad. Zależało mi by wziąć udział w takiej sesji pytań i odpowiedzi, dzięki temu nie tylko mogę wyprowadzić swoje poglądy na szersze wody, ale również wyłożyć kawę na ławę w wielu ważnych kwestiach. Tymczasem mój przyjacielu… kończę… Dbaj o siebie, a i ja się postaram.

Całkowite Wyzwolenie, za wszelką cenę!

Pozdrawiam

Walter Bond
ALF POW (Prisioner of War)

 

Odwiedź stronę wsparcia dla Waltera Bonda:
http://supportwalter.org/

 

Napisz do Waltera:

Walter Bond #37096-013
USP Marion CMU
U.S. Penitentiary
P.O. Box 1000
Marion, IL 629

 

Wywiad został przeprowadzony przez towarzysza Blacka, pierwotnie ukazał się na stronie magazynu   Profane Existence.

tłum: skoruta

http://325.nostate.net/?p=7205

Dyskusja