Wysokie odszkodowania dla okupantów w „sprawie Nangar Khel”
Trzej żołnierze, uniewinnieni od oskarżeń o popełnienie zbrodni pod Nangar Khel, dostali właśnie zadośćuczynienia za okres tymczasowego aresztowania. Łączna kwota zasądzonych zadośćuczynień i odszkodowań wynosi ponad 1,3 mln zł.
Wyrok zapadł przed tygodniem w Wojskowym Sądzie Okręgowym w Warszawie. Sąd uznał, że areszty dla trzech żołnierzy były niesłuszne. Taki wyrok jest konsekwencją ich wcześniejszego uniewinnienia w sprawie karnej. Wyrok przyznający im zadośćuczynienie jest nieprawomocny. Prokuratura może go zaskarżyć do drugiej instancji.
Przypomnijmy, że w zeszłym roku Sąd Najwyższy prawomocnie uniewinnił trzech żołnierzy. Sprawę pozostałych czterech skierował do pierwszej instancji. Ich proces trwa.
Mjr Olgierd C., jeden z uniewinnionych, był dowódcą żołnierzy uczestniczących w akcji pod Nangar Khel. Dostał 500 tys. zł. zadośćuczynienia za 7 miesięcy aresztu i niespełna 2 tys.
Choć osobiście nie uczestniczył w feralnym ostrzale cywilnych zabudowań, poznańska prokuratura wojskowa oskarżyła go o wydanie rozkazu „przepierd…” trzech wiosek. Ostatecznie pociski moździerzowe spadły na cywilne zabudowania pod Nangar Khel. Zginęło osiem osób, w tym kobiety i dzieci.
O tym, że Olgierd C. miał wydać zbrodniczy rozkaz, mówiła część oskarżonych żołnierzy. Sąd nie dał im wiary wskazując, że była to tylko ich linia obrony. To właśnie ci żołnierze mają obecnie ponowny proces.
Pozostali dwaj uniewinnieni – st. szer. Jacek Janik i Robert Boksa – dostali po 400 tys. zł zadośćuczynienia i kilka tysięcy zł odszkodowania. W areszcie spędzili 6 miesięcy. Zadośćuczynienia są tak wysokie, bo dotyczyły szkód „niematerialnych”.
Zamordowani Afgańczycy nazywali się Aszuk, Fazel, Rusnoma, Gol Majda, Borona, Abdul Rahman.
www.gloswielkopolski.pl
Ciekawą inicjatywę podjął lubelski reżyser, który wystawił spektakl „Bitwa o Nangar Khel” do udziału w którym zaprosił jednego z oskarżonych żołnierzy Olgierda C. (pseudonim „Osa”) stawiając naprzeciw niego Afgankę mieszkającą w Polsce od lat 80-ych. Poniżej fragment recenzji opisujący co z tego wynikło:
„Przedstawienie odzyskuje siłę w ostatnich minutach, kiedy relacje żołnierzy usprawiedliwiających ostrzał a to wadą broni, a to zagrożeniem ze strony talibów, a to pomyłką dowództwa zostają skonfrontowane ze wstrząsającym opisem obrażeń ofiar. Aktorzy siedzą nieruchomo na krzesłach, po jednej stronie mężczyźni, po drugiej kobiety. Padają – po raz pierwszy publicznie w Polsce – imiona zabitych z Nangar Khel: Aszuk, Fazel, Rusnoma, Gol Majda, Borona, Abdul Rahman. To dziwne, że ofiary pozostawały dotąd anonimowe, podczas gdy nazwiska żołnierzy są powszechnie znane. Choćby dla uczczenia ofiar warto było zrobić ten spektakl.
Afganistan czy Poligon
W finale naprzeciw siebie stają dwie autentyczne osoby – chorąży Andrzej „Osa” Osiecki, jeden z oskarżonych w procesie o Nangar Khel, i Safia Rabati, Afganka, która od lat 80. mieszka w Polsce. Ten moment jest chyba najbardziej ryzykowny w całym przedstawieniu. Twórcy pozwolili obojgu mówić to, co chcą, i to okazało się pułapką. „Osa” wygłasza kilkuminutowy monolog, który składa się z samych propagandowych klisz uzasadniających wojnę z terrorem. Lepiej, aby wojna toczyła się daleko od was niż tu, w kraju, jestem bronią w waszych rękach, nie możecie mieć pretensji, że broń wystrzeli, to wy pociągacie za spust. Jakbym słuchał przemówienia Donalda Rumsfelda, sekretarza obrony USA, który na pytanie o masakrę cywili w Iraku odpowiedział: „Takie rzeczy się zdarzają”.
Przeciwwagą dla „Osy” miała być wypowiedź Safii Rabati, ale głęboko poruszona Afganka na premierowym spektaklu była w stanie wypowiedzieć tylko jedno zdanie: „Zmieńcie nazwę mojego kraju na poligon”. Z teatru wychodziłem więc z propagandową papką „Osy” w głowie. Wypowiedź „profesjonalisty”, który „tylko wykonuje rozkazy”, nieoczekiwanie obroniła się na tle hobbystów bawiących się w wojnę. Nie możemy z nim polemizować, bo przecież wojna to jego zawód. Co my wiemy o zabijaniu?
To zrozumiałe, że twórcy przedstawienia, zapraszając do udziału jednego z oskarżonych, dali mu swobodę i nie narzucali, co ma powiedzieć. „Osa” ma prawo się bronić. Ale teatr ma obowiązek tę obronę podważać, a to się twórcom spektaklu nie udało.
Mimo słabości spektakl Pałygi i Witt-Michałowskiego jest ważnym wydarzeniem. To kolejna w repertuarze bielskiego teatru próba dotknięcia zapalnych tematów – po „Żydzie” analizującym problem antysemityzmu i „Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami”, spektaklu o pamięci stanu wojennego. To, że teatr w małym mieście podejmuje ryzyko i zabiera głos w publicznej dyskusji, zasługuje na szacunek.” (wyborcza.pl)
Całą recenzję znajdziesz TUTAJ