„Robić dobrze, nawet robiąc źle” – pamiętnik więzienny Piotra Ratyńskiego – cz. I

ratyński

Od redakcji: Publikujemy pierwszą część pamiętnika więziennego, napisanego przez Piotra Ratyńskiego podczas odsiadki w gdańskim kryminale. Kolejne części będziemy zamieszczać co tydzień. Podczas przepisywania pamiętnika uwzględniliśmy oryginalną pisownię, pozostawiając większość błędów interpunkcyjnych i ortograficznych,stanowiących o specyficznym stylu jego autora. Pamiętnik opisuje realia życia w areszcie, zawiera przewijające się gdzieniegdzie wspomnienia dotyczące życia osobistego, a także wątki dotyczące działalności w LFW. Jest on dialogiem prowadzonym przez autora z samym sobą, literacką próbą zachowania kontaktu z własnym człowieczeństwem i wyrazem starań o ocalenie godności w brutalnym świecie za kratami. Jest wreszcie zapisem przeżyć anarchisty aresztowanego i pozbawionego wolności przez państwo, któremu wraz z grupą przyjaciół zdecydował się stawić opór.

Piotr Ratyński

„ROBIĆ DOBRZE,NAWET ROBIĄC ŹLE”

– PAMIĘTNIK WIĘZIENNY

Postanowiłem pozbierać swoje wspomnienia z podróży po Europie i Turcji odbytej w 1989 r.Nosiłem się z tym zamiarem od dawna.Zastanawiałem się czy opublikuje je -a opublikować będę się starać- pod prawdziwym nazwiskiem czy wymyślonym pseudonimem?
Z książki,choćby cieniutkiej i niewielkiej (jednakże ksiązki) nic nie znaczącej,a podpisanej moim imieniem i nazwiskiem byłbym niezwykle dumny.Pozwoliłaby mi poczuć się pewniej,pomogłaby mi niczym aspiryna na ból głowy.Obawiam się jednak,że mając być w perspektywie postawionym przez znajomych i co ważniejsze przez rodzinę pod pręgierzem oceny zechcę podświadomie zafałszować prawdę.Nie jest łatwo,w każdym bądź razie mnie,odkryć się przed własną matką w kilku stronach naraz,skoro przez całe dotychczasowe nasze życie nie potrafiliśmy zbliżyć się do siebie należycie.Ot,wyjątki.
Ale cóż to,zmieniłem właśnie zamiar! Właśnie teraz chcę tę książkę dedykować tym wszystkim,którzy czytając ją nie będą wiedzieć,że czytają o swoim bracie,koledze czy sąsiedzie.Chociaż niby kto z moich sąsiadów czyta ksiązki? Dedykuję książkę przede wszystkim mojej matce z którą nigdy nie mogłem dostatecznie się porozumieć.

X X X

W roku 1989 otrzymałem paszport uprawniający do podróży po wszystkich krajach świata.Już pod drodze z komendy milicji pieściłem go w kieszeni,zatrzymywałem się i oglądałem bez końca.Fascynująca estetyką książeczka,otwierająca przed właścicielem niewyobrażalne mozliwości.W domu położyłem paszport na półce na wysokości oczu,by widzieć go,móc brać do ręki w każdej chwili.Oto południowoamerykańska dżungla i wyspy Pacyfiku stanęły przede mną otworem.Gdy byłem dzieckiem (na pierwszy żót oka) zupełnie nieświadomym biurokratycznej rzeczywistości,odliczałem lata do pełnoletności.W wieku 13 lat zwierzyłem sie komuś z pragnienia posiadania tabletki po której wstałbym mając ukończoną osiemnastkę. Wszystko było zaplanowane:ukończenie szkoły podstawowej-14 lat.W połowie trzeciej klasy szkoły zawodowej: lat 18 i samodzielny WYJAZD.W odwiedziny do całego świata.

X X X

W pociągu relacji W-wa – Wiedeń obładowani towarem współtowarzysze podróży nie potrafili pojąć celu mojego wyjazdu.Z jedną niewielką torbą przestraszony chłopak nie sprawiał wrażenia kogoś kto daje sobie radę w życiu.Za oknami przedziału szukałem potwierdzenia swych wyobrażeń w tym lepszym świecie.W myślach układałem nieskończony list do matki,pomagając sobie pożądkować pierwsze,euforystyczne wrażenia.”Mamo! Tu jest cudownie.Piękne domy,inni ludzie nawet trawa na łąkach jakby zieleńsza. Wszystko idzie tak jak oczekiwałem,tutaj musi byc inne życie!”
Druty kolczaste na czechosłowackiej granicy to był dla mnie koniec starego,stęchłego urzędniczego,represyjnego wobec wszelkich przejawów godności człowieka,systemu.Tutaj zaczyna się Kraina życzliwości, spokoju,estetyki,podmiotowości.Tu ludzie żyją inaczej.”
W Wiedniu wsiadłem do niewłaściwego tramwaju.Skasowałem bilet który kosztował mnie dolara i dwadzieścia centów,podczas gdy w Polsce zarabiałem siedem dolarów miesięcznie.Byłem wściekły na siebie.By nie być zmuszonym do powrotu powinienem przestać być rozżótnym.
Na portierni młodzieżowego schroniska załatwiałem formalności w obecności kilku młodych dziewczyn ze Szwecji.Czułem się skrępowany mym topornym angielskim, nagle odkryłem że moje ubranie jest wschodnio szare,a tważ miałem spoconą jakby dla podkreślenia obcości.To wszystko to przecież nie moja wina,lecz Jaruzelskiego! Te jasnowłose,śliczne dziewczyny patrzyły na mnie i rozumiały co się we mnie dzieje.To było najgorsze.Tak wyglądają chwile gdy pragnie się zniknąć w sensie dosłownym.Zniknąć i zniknąć całkowicie.Rozmyć się jak tłusta plama na spodniach.
Otrzymałem wspólny pokuj wraz z kilkoma Niemcami.Nie wyszedłem na miasto,lecz zostałem w chotelu,sycąc się sytuacją.Byłem w wolnym kraju, gdzie ludzie wyglądali na wolnych.Wolność czuło sie od równieśników turystów,jak i od austriackiego,starego portiera.Jesli jest wolność, to wyziera z każdej dziury w chodniku.
Przeżywałem wszystko co mnie tego dnia spotkało.Chciałem pozbierać do kupy wrażenia z sennych ulic Wiednia,z pierwszych wspaniałych kontaktów z innymi ludźmi.Czułem się jak etnograf w dziewiczym terenie Papui Nowej Gwinei.Odkrywałem dla siebie świat łagodności,istnienie którego jedynie podejżewałem.Chciałem także uspokoić swoje rozdygotane,oszołomione ciało i umysł racjonalnie tłumacząc sobie własną inność,gdyż naprawdę pragnąłem stać się integralną cząstką otaczającej mnie zewsząt charmonii.

Puźnym wieczorem pościeliłem łużko i potwornie znużony położyłem się.Sen,gdzieżby tam! Kiedy dookoła wolność! Prysznicu nie wziołem ponieważ była tylko zimna woda.Uznałem koszt czystości za nieopłacalny. Niech żyje Polska! Wrócili Niemcy.Weseli,radośni,lecz nie chałaśliwi.
Nie zapalili światła,stąpali na palcach.Po kolei włazili pod zimną wodę radując się czystą pościelą i świeżymi ciałami.Do jednego z nich powiedziałem:

-uważaj na krzesło,bo tu są moje okulary.

Któryś z kolegów spytał go o co chodzi.

-Nic takiego,to jakis Polaczek!

Niepojęte! Zagadnąłem go przecież w języku angielskim.
To tyle wspomnień z podróży po Europie.Nim jeszcze na dobre zaczołem, mam już dosyć przeżywania po raz drugi tego wszystkiego co,jak dzisiaj czuję,było dla mnie twardym przeżyciem.Coż znaczą stare,zwietrzałe historie wobec gorącej teraźniejszości?

X X X

Dzisiaj rano była łaźnia.Zebrano wszystkich więźniów z naszego oddziału i zaprowadzono pod prysznic.Współlokator z mojej celi został w łóżku.Trzymają go od dwuch tygodni,a on wciąż się boi.Boi się personalnej konfrontacji z twardym światem kryminalistów.Kpiąco SPYTALI SIĘ MNIE:

-Ty,jesteś w celi sam?!
-Nie,jest nas dwuch.
-To czemu ON nie poszedł…?

Wzruszyłem ramionami.Dali mi spokuj.Dobrze wiedzieli czemu.Całymi wieczorami jesteśmy zmuszeni słuchać złodziejskich rozmów przez lipa.Nawet przez szczelnie zamknięte okiennice wdziera sie do celi atmosfera zagrożenia,niczym zapach zieleni i wilgoć w głębokim lesie,zewsząd.Strach i brutalność.Manifestowana brutalność to ich styl bycia.Za murami naprawdę znajduje się inny świat.Świat egzotyczny o którym nikt z zewnątrz nie może mieć żadnego pojęcia.Ja już go znam na tyle by rozumieć postawę kolegi.Jeszcze wczoraj sam bałem się wyjść na spacer razem z oddziałem małoletnich przestępców.Ci dopiero są przerażający! Zdeprawowani samonapędzającym się mechanizmem wzajemnego dopingu w dół.W boksach dla „małolatów” biega się jak w klatkach dla wilków.
Pełno tam jest niejasnego niepokoju.Permanentnego starcia dla samej zasady konfliktu.W takiej grupie sprawiałbym wrażenie jedynego niezadowolonego ze swojego losu.Takich się zadziobuje.Ktoś do mnie powiedział:

– Co ty, kurwa!Nie leć w załamańca!

Znaczyło to:popatrz wszyscy są weseli.Każdy przeżywa swa wielką przygodę.A ty,co? Gdy wróciłem z łaźni Bogdan sprawiał wrażenie zażenowanego,próbując się tłumaczyć.Mówił coś o wojsku,że nienawidzi takiej masy brzuchatych,smierdzących chłopów na raz.Rozumiem cię przyjacielu.
Nie musisz się usprawiedliwiać wobec mnie.Nie jestem inny.Jedyna pomiędzy nami różnica leży w tym,że ja przygotowuję się do dłuższej odsiadki.
Właśnie podjeżdża obiad.Słyszę za zamkniętymi dżwiami szczęk naczyń…
Spieszę się,potrzebuję jak najwięcej napisać.Ślina napływa mi do ust.Czuję się jak tresowany od miesiąca,agresywny pies.

X X X

Łatwo było siedzieć w Berezie Kartuskiej.Łatwo być więźniem politycznym we Włoszech,Niemczech czy Belfaście.W polskim kryminale klawisz to twuj obrońca i nadzieja.Politycznie i moralnie zwalczają cie więźniowie kryminalni.Podlegasz nieustannej presji.Czytać książki-źle! Mieć poglądy na cokolwiek zewnętrznego-źle! Jeśli potrafisz wymienić kilku ministrów i nie irytuje cię telewizyjny wywiad z poetą lub literatem jesteś podejżany o myślenie.To w więzieniu poważny zażót.Lepiej się nie wychylać.Lepiej sprawiać wrażenie równie głupiego,dobrze trochę głupszego nawet jeśli mistyfikacja nie wychodzi wystarczająco zręcznie.Zawsze będzie mile widziana jako swoista ogłada i takt.Wszystko jest lepsze,byle tylko nie odczuli,że górujesz nad nimi pod jakimkolwiek względem.Schyl kark pół centymetra niżej niż wypada bo inaczej nie będziesz mógł tu nawet swobodnie oddychać.Twój kontroler, profesjonalista z wieloletnim stażem,śpi na dolnym koju.Będzie czół nawet twoje grymasy tważy.Więzienna pompa wessie cię,jej jest wszystko jedno.Gwałciciel,malwersant,anarchista,czy ktoś zupełnie niewinny.I przypadkiem nie prubuj szukać pomocy wśród więziennego personelu.Jesteś sam.Więc niczego nie prowokuj,bo tutaj nie da się uciec.Ktoś krzyczał dzisiaj do ciebie przez lipo:

-Ziomek! Ty grypsujesz? Nie? To przyjdź jutro na świetlicę.Musimy pogadać!

Możesz się uchylić.To będzie wyjście z sytuacji prowizoryczne.Prowizorka na długo sprawy nie załatwi,co zrobisz za tydzień gdy przyjdzie pora na łaźnię? Też nie pujdziesz? Zostanież już brudny,do końca? Zaraz do jakiego końca? Przecież niedługo,rotacyjnie,przeżócą cię pod celę z kimś kogo zupełnie nie znasz.Do innych ludzi…brrr! Na te słowa dostajesz dreszczy,co ziomek? Teraz trafiłeś dobrze, możesz sobie nawet troche popisać.Jednak co będzie potem? Pomyślałes o tym?
Raz zadrzeż z ludźmi i jesteś skończony.Nie uciekniesz. Chyba,że za mur.Nie zamierzasz? To schyl głowę i szoruj do świetlicy.Koledzy chcą cię widzieć! Nie zrobią ci nic złego.W każdym bądź razie nie mają takiego zamiaru.Sam rozumiesz.Ktoś po prostu zagiął parol na ciebie.
Jesteś tutaj taki obcy,że budzisz ciekawość,możliwe,że ktoś poczół się tym urażony.Jesli tak to twuj prześladowca potrzebuje ciebie,chodzi mu wyłącznie o poprawe własnej pozycji,a za murem dali kogoś w kogo każdego rodzaju ciosy wchodzą jak w masło.Inni zabawią się przy okazji.Co w tym złego?
Trzeba jakoś żyć z ludźmi,dać się lubić.Przecież całe życie komuś ustępujesz,pozwalasz się obmacywać celnikom,a teraz wielkie fanaberie,przecież to tylko nowa władza! Sprawa stara niczym świat.
Jesteś swiatkiem automatycznej transformacji zewnętrznej politycznej władzy w wewnętrzny,więzienny reżim.Chyba łatwiej znosić przymus w „puszce”?
Mniej osób na to patrzy,to i wstyd mniejszy.Bo muszę ci powiedzieć,że nie wyglądasz imponująco pośród wypasionych bandziorów.Zresztą jest to temat zbyt drażliwy nawet do własnych rozważań,byś mógł go lekko zdzierżyć.Ale nie żyj tym! W głębi nocy schylę sie nad tobą i szepnę do ucha:”Rezygnuj z pozorów,a postawiony pod ścianą musisz w końcu zdecydować ile warte jest twoje dotychczasowe życie”.
Bywało i tak,że nie widywaliśmy się całymi miesiącami.Tak jak zimą 1987 r.Piłeś codziennie.Bywało.Tak czy owak wpadamy na siebie niezawodnie,Stale,że najczęściej pod murem niemocy brnięcia dalej.I to jedno świadczy o tobie dobrze.Możesz bronić się przede mną niczym przed siennym katarem,ale zawsze przychodzi moment gdy stajemy oko w oko.
Powiadasz,że chciałbyś byc już starcem.O sprawnym umyśle, człowiekiem dojrzałym-starcem.Coraz bardziej pociąga cie wiek w którym umysł alienuje się do ciała,kiedy emocje odzywają się zaledwie jak echo z głębi studni.Umysł staje się dominujący,a wolnośc wszechogarniająca.Człowieka rozumu można tylko zabić,wyłącznie fizycznie.Umysł wygrywa kilkudziesięcioletnią walkę nad rządzami i potrzebami ciała.Oto jeszcze jeden obszar wolności dostępny wszak jedynie wybrańcom.Możliwe,że jedyny który nastąpi samoistnie.Wystarczy zaczekać.
Kiedy spacerujesz po celi, siedzisz i czytasz,lub też piszesz list do matki buchają ci w nozdża źródła stęchłego smrodu.Prubujesz je zlokalizować.Sprawa nie jest łatwa.Obwąchujesz sedes-śmierdzi ale wcale nie inaczej niż zazwyczaj.Wąchasz zlew,ale i w tym przypadku wynik negatywny.Niekiedy przeciąg nawiewa nieprzyjemną woń spoza klapy,otworu komunikacyjnego w metrowej grubości murze.Wszedłeś tędy i wyjdziesz tędy.Przy każdej podobnej okazji patrzysz na klapę z nostalgią,wściekłością, tęsknotą.Zniecierpliwiony wtykasz nos pod sweter.Nie,to również nie tu.Naturalną koleją rzeczy podejżenie pada na współwięźnia.Leży bezustannie na swoim koju i czyta książkę.To napewno on.Jego buty,skarpety,czy cokolwiek.Nie ma to żadnego znaczenia.Człowiek obok zaczyna uwierać niczym gwóźć w podeszwie.
Przypomnij sobie,próbowałeś poczytać troszeczkę,a on rozsiadł się przy stoliku i gryzmolił coś w zeszycie.Zasłonił głową światło! Cień posklejanych włosów ułożył się dokładnie pośrodku otwartej książki.
Chciałbym cię o coś zapytać:masz kompleks,a nawet dwa.O jednym głosisz wszem i wobec,z drugim zas igrasz jak z tygrysem.W myślach.Wciąż na nowo przeżywasz chwilę kiedy obnażasz się z tego wobec osoby trzeciej.Przyznaję,że zapierający dech w piersiach moment.Z podniecenia dyszysz-zapędzone zwierze! Lubisz sie bać,bo zdajesz sobie sprawę,że kompleksy bywają najlepszą siłą motoryczną.W taki sposób każdego można uruchomić! Staram się być najlepszy z powodu mego poczucia niższości,delicje.Cieżko je zwalczać,a tu nagłe olśnienie:nie zwalczać.Pielęgnować.
Czujesz się ze mną źle? Krępuję cię? Zachęcam cię,skocz głową naprzód całym sobą.Poczujesz się wspaniale.

X X X

Gilotyna nie opadła,poprosiłeś i klawisz zostawił zapalone światło.Znaczy-człowiek.Jest godzina 21:00.Do Bogdana:

-Czuję się przez to uprzywilejowany.

-Przez to,że nie zgasił światła? Nie,popatrz,w wielu oknach świeci się.

-Eeeee… nie chcę.

Kocham przekraczać nielegalnie państwowe granice.Ekscytujący strach przed punktami kontroli paszportowej,wyrywająca się spod pachy wszechogarniająca panika.Dławiący bez litości strach na widok umundurowanych celników,o profesjonalnych ruchach Panów.W nagrodę,na samym końcu orgazm wolności,kiedy nawet słońce po drugiej stronie rozbłyska jaśniej i weselej.Migająca za oknami zieleń obcego kraju.Lekkość i szczęście spełnienia.Za sobą zostawiłem system kontroli i kolczaste druty,koronny atrybut państwowej jurysdykcji,wykpioną biurokrację,która okazała się nieudolna w obliczu pragnienia nieskrępowanej wolności.Przed sobą większy,bądź mniejszy obszar bez fizycznych barier.Pragnienie wolności perforuje złą wolę użędników całego świata! Granica:characz.Nieszczęśliwcy z krajów o niewłaściwych paszportach.Władczy,nieodrodnie skorumpowani użędnicy.Moja podróż po Europie 1989 to był surfing po głowach policji.
Miałem dzisiaj sen,który powraca do mnie niczym cholerny bumerang.Kataklizm,świat po czymś w rodzaju wojny atomowej.Zniszczona struktura społeczna.Wyludnione rozległe obszary.Bezludne miasta,opuszczone środki lokomocji,rdzewiejące po drogach samochody.Miałem w dzieciństwie kolegę,który odwiedzał mnie tuż przed rozpoczęciem zajęć szkolnych.Niezmiennie żócaliśmy chasło:wszyscy ludzie posneli na kilka godzin i my kożystamy z absolutnej wolności.Anarchistą trzeba się urodzić.Był to dla nas zbawienny relaks przed lekcjami.Chwile błogiego odprężenia nim wynaleziono w Polsce marichuanę.
Obserwowałem z miejsc dla publiczności proces mojego przyjaciela.Oskarżono go o usiłowanie podpalenia posterunku Żandarmerii Wojskowej,Wojskowej Komendy Uzupełnień i zdetonowanie tamże domowej roboty bomby.Nie bronił sie przekonywująco,lecz i tak było to zbędne.Sąd nie posiadał żadnych dowodów.Pierwsze zdanie uzasadnienia wyroku pierwszej instancji brzmiało jednak:”Od początku było dla sądu jasne,że oskarzony jest winny…”

Nasza cela jest czymś w rodzaju wysepki w wiecznie drgającym konwulsjami morzu.Czytamy książki.Jako wiano wniosłem pod celę dużą torbę książek.Więc czytam non stop.Brak nam z kimkolwiek telefonicznego połączenia.Nikt też nie może nas niespodziewanie odwiedzić.Co więcej,my sami nie jesteśmy w stanie skontaktować się z kimkolwiek.Nawet to,że pod naszą celą brakuje dzwonka na dyżurke ma swój urok i sens.Żyjemy jak para rozbitków z dwuch róznych statków-światów nic o sobie dotychczas nie wiedzący.Całkowity spokuj.
Jedynie wieczorami niepokoją nas sąsiedzi.Proszą o zamianę papierosów na kawę,cukru na herbatę i do głowy im nie przyjdzie,że wolelibyśmy pić wyłącznie zimną wodę,lub nawet umżeć z pragnienia,niźli oczekiwać czegokolwiek od nich.Gdyby tylko było nam wolno zamurowalibyśmy okno i obili je blachą.Zawsze jest tak samo:głuche walenie w jedną ze ścian,bądź sufit,lub podłogę.Odrywamy się od książek,patrzymy niepewnie po sobie „to do nas”?
Bogdan spaceruje za moimi plecami.Czyta.Siedzę przy stole,a przed nosem mam nasze platery.Na jego dostrzegam resztki marmolady.Zastanawiam się,czy mam po nie sięgnąć gdy on się odwróci plecami,czy zrobić to w taki sposób aby widział? Ostatecznie podzielił ją przy śniadaniu niezbyt sprawiedliwie,na moją niekożyść.Wolałbym nie robić tego po kryjomu,byłoby to nieeleganckie więc ostatecznie wyciągam rekę tuż pod jego nosem.

Czyjś wiersz:

„I mówi do was Bóg mój Kałasznikow
plując pestkami po pięć,sześć naraz
słodszymi niż te wyjęte z wiśni
i oliwkowa w oczach ikon wiara

Lubię twój zapach spalonego prochu
i ściekającej po zamku oliwy
a gdy się stajesz gorejącym krzewem
wiem,że tak mówi Bóg wiecznie żywy.

Lubię gdy wisisz nade mną na ścianie
w polującego wpatrzony pająka
a mak wetknięty w twoją lufe świadczy
że po twych ustach senny śmiech się błąka

Lubię wychodzić z tobą na ulicę
wstąpić do szkoły gdzie chłopięce dłonie
pieszczą cię puki w każdej z twoich pestek
gwiazdy polarnej czerwień nie zapłonie

Wtedy znów do was mówi Kałasznikow
plując pestkami po pięć,sześć naraz
póki w anioły was zjadaczy chleba
moja weń wieczna nie przerobi wiara.

W sówalskim kryminale nie było nudno.Niemożliwością było poczytać lub napisac cokolwiek.Tylko w nocy przychodziła pani bezsenność i równoczesny brak myśli.

-Ty Piotrek,małolat!Gadaj jak ruchałeś te Litwinkę! No nawiń,na kolana i do dzioba! Co?

-Czemu nic nie opowiadasz? Co,nie chcesz dobrze żyć z nami,czy co?! Myjesz ty,kórwa uszy?

-Daj mi spokuj,myję! Jak wszyscy,raz w tygodniu.

-Zostaw go.Wystraszyłes chłopaka.Jezu jeszcze siedem miesięcy w pudle!

-Cały chuj naprzeciw wieczności.

Nie cierpiałem tych bydlaków do granic paroksyzmu.Cały dzień spędzali na grze w karty.

-Ty,ja mam dopiero 300?

-A jak,raz miałeś minus 80!

-No tak,kórwa! Kto zapisuje ten wygrywa!

-A widziałeś ty kiedy,żeby zabrakło temu który rozlewa?

Kończył się mój względny spokój gdy pod celą mieliśmy odwiedziny sąsiadów.Swoich bandytów już oswoiłem,wzajemnie się tolerowaliśmy.Gożej było z obcymi.Zawsze od nowa rozpoczynał się rytuał tromtradactwa.Aż dziw bierze,dlaczego tacy sprytni i zaradni za miejsce spotkania obrali sobie więzienne cele aresztu śledczego? Po szklance mocnego czaju zachowywali się jak po alkocholu.Jeszcze lepiej było gdy rodziny przynosiły wódkę.Za wiedzą strażników półlitrówki „Wyborowej” lub spirytusu w kartonach po mleku wędrowały pod celę.Jako niegrypsujący, człowiek nie z ferajny,nie brałem udziału w pośpiesznych degustacjach.Ale tym gożej dla mnie,nie sposób bowiem się ukrywac bez końca w celi o wymiarach cztery metry na dwa.

X X X

Twój koleżka z celi nie otrzymał dziś obiecanej paczki z domu.Dostał szału,a ty się nie wystraszyłeś.Nie.W każdym bądź razie nie za bardzo.Owszem był rozdrażniony,ale chyba nic ponadto.
Nikomu nie jest przyjemnie gdy pod jego bokiem ciska się frustrat od ściany do ściany z pianą na ustach.Nie przypuszczałem,że Bogdan jest taki słaby.Że wrażliwy wnoszę to z jego awersji do spacerów i łaźni.Ale on okazał sie słabiuteńki.Wystarczyła paczka.
W sumie jest mi z nim dobrze pod wspólną celą.Jest to kolejny człowiek,Polak złotych ust.Mimo,że blisko związany z Andrzejem Gwiazdą ma wrodzoną awersję do praktycznego działania.To prawdziwa sztuka,z tych cyrkowych,posiadać taką terię,takie koncepcje,które same nas tłumaczą z bierności.Zwłaszcza jeśli jest się anarchistą.
No, ale teraz piszę wyłącznie do Ciebie! Bogdan,zerknąłeś dzisiaj do kajeciku.Nie gniewam się.Wprost przeciwnie,cieszę się bardzo.To w sumie przeznaczone jest także dla Ciebie.Masz przywilej bycia pierwszym.Kożystaj śmiało z mojej nieówagi.W ten sposób łatwiej nawiążemy nić bezpośredniego porozumienia.Ja potrafiłbym inaczej,jednak Ty zdaje się przeciwnie.Jesteśmy na siebie skazani,przynajmniej przez pewien czas.Wkrutce obnażysz się jeszcze bardziej.Już za miesiąc będę Cię znać niegożej od Twojej małżonki.
Skoro już jest między nami tak jak zdaje się,że jest to powiem Ci,że niepodobało się,bardzo mi się niepodobało,Twoje dzisiejsze,chisteryczne zachowanie.Unikaj tego na przyszłość! Gdyż inaczej postawię Cie przed sobą kompletnie nagiego.Obnażę Cię dokumentnie.Zżócę Ci z tważy tą zaluźną maskę filozofa.Wyglądasz w niej jak w granatowym garniturze starszego brata.Tacy jak Ty zazwyczaj przez całe życie pozostają w cieniu innych.Kryminał to dla Ciebie prawdziwa szansa odskoczyć od własnego przeznaczenia.Kożystaj z niej z umiarem.W dodatku gumowa maska mondraka przesłania Ci zaledwie połowę twarzy.Przestań! Nie sądzisz,że to jest śmieszne? Nie sądź,że oceniam cię nadmiernie krytycznie,nawet gdy tak jest.Jesteś O.K.Pamiętasz naszą rozmowe pierwszego dnia? Wzajemne zrozumienie? (Zamazane flamastrem),przecież.
Zdaję sobie sprawę,że niezniusłbyś tych słów z moich ust.Faktem jest,że byłoby to trudne nawet dla mówiącego.
Poruszę jeszcze jedną sprawę,nie wydaje mi się słusznym,że tak lekko gnijesz za życia unikając mycia się.Nie wytrzymasz długo w skorupie brudu i smrodu własnego ciała.Znienawidzisz się do szczętu.Trochę przypominasz zaspanego dzika w zielsku,któremu ktoś robi wielką przykrość,kusząc łaźnią.Poderwij się stary,bo czym puźniej zejdziesz na dół,tym będzie ciężej.Nikomu jeszcze się nie udało izolować od otoczenia w 100%.Gdyby tak było wiedziałbym o tym doskonale.Wiem,że pragnąłbyś tego,podobnie jest ze mną.Prubowałes poprawić sobie samopoczucie kreując się w moich oczach na boksera amatora.Jeszcze się nie zdecydowałeś na profil osobowości? Czy nie za dużo na raz?
Nie lękaj się zniewag ze strony więźniów.Jest to nieuniknione,więc nawet nie zaboli.Schowaj koronę i staw bandziorom czoło.Nie pocieszaj się tym,że udzielałeś na wolności wywiadów,że redagowałeś „Poza Układem”.Teraz to nie ma żadnego znaczenia.Jesteś tylko człowiekiem nagim wobec innych ludzi.W pewnych sytuacjach leżysz na całej linii,z innych wychodzisz zwycięsko.Tam byłes kimś,tutaj jesteś niemal nikim-z własnego wyboru.Co więcej,nawet sądzę,że tak powinno być.Dziękujmy bogu,że z naszym wyglądem studentów nie mamy statusu cweli.I w taki sposób mogę napisać,że żeczywistość zechciała obejść się z nami wyjątkowo łagodnie.Nie cierpisz?
Nastał wieczór.Godzina 19:00.Widzę,że ostatnio zaczołes się starać.Nigdy nie potrafiłem spokojnie znieść twojego widoku gdy przytakiwałeś bandziorom.Czy naprawdę z idioty potrafisz zmienić się własnie w gnoja? Nie jest to budujące,i nie zbuduje także ciebie.Może powinieneś był zostac zamurowany pod celą? Tak jak w dotychczasowym życiu zasówasz na skruty poniżej miejsca startu.
Czasami czuję się tak jakbym nacisnął wszystkie dostępne przyciski,a mimo tego nie mógł ruszyć z miejsca.Nie twierdzę,że czuję się poprzez to zniechęcony.Faktem jest,że to niczego nie ułatwia.Zresztą cofnąć się jużbym nawet nie chciał.Nie posiadam dzisiaj nic poza sobą.Jestem produktem swojej ponad dwudziesto dwuletniej aktywności.Jestem niczym ptak,który nabierał niezbędnej wysokości,teraz jednak prostuje kurs,by rozpocząć właściwy przelot w większą niewiadomą.Czuję na sobie odpowiedni bagaż.Uzbrajam się w pokorę aby wszystko rozpocząć na nowo.

X X X

Wczoraj wieczorem Bogdan pośredniczył w przeżótach przez lipa paczek i grypsów uwiązanych na długich linkach wyciągniętych ze swetrów tych którzy nie potrafili ich ochronić.Nieźle mu poszło.Otrzymał nawet paczkę papierosów w nagrodę.Ośmieliło go to,jakby odżył.Spacer był dzisiaj bardzo wcześnie rano.Zapewne nikt z naszych sąsiadów nie poszedł,za to Bogdan wymknął się cichutko.Czekał na okazję aby pujść bezemnie,nie chciał abym go krępował w pierwszym kontakcie z kryminalistami.Wczoraj potrenował boks dla kurażu,więc dzisiaj jest innym człowiekiem.Po powrocie przemienił się prawie w autentycznego kocura,chłopak z ferajny.Tylko patrzeć,a jeszcze się tu ożeni.Obserwuje co będzie dalej.Co z tobą do cholery?! Jesteś zazdrosny wobec mnie o względy złodzieji? Chociaż coś w tym musi być,bo skoro rano zamknęła się za tobą klapa poczółem coś co mnie przeraziło.Może nie zazdrość o twoją zaradność (ruszyłeś się),ale skoro tak to co to było? Czyżbym czuł przyjemność z lęków Bogdana,robiło mi to dobrze? To trochę nie tak,ale zarazem trochę jednak tak.
Szczerze irytuje mnie jego radosna bezrefleksyjna przemiana autentycznej myszy w dmuchanego lwa.Jest dyscyplina w której obaj górujemy nad otoczeniem.Nie należy więc z niej rezygnować.
Widzę jak Bogdan eksperymentuje doświadczając,że pozornie (nie dla niego) może być taki sam jak nasi bandyci.Mój wzrok uciska go,krępując ruchy.Chyba już tylko dzięki mnie pozostał jeszcze człowiekiem.Gdy wczoraj schodził z okna po werbalnym dawaniu dupy prubował usprawiedliwić się przedemną:”ależ oni są solidarni”.Akurat! Skoro tak,to naucz się tego od nich i poczęstuj mniej z własnej inicjatywy popularnym.Nosi paczkę przy sobie mimo,że pod celami kieszenie są puste.Przecież wszystko znajduje się zawsze pod ręką.
Najpierw afera ze śniadaniową marmoladą,teraz skandal z papierosami.My lewica,anarchiści niekiedy bywamy własnym zaprzeczeniem.Na codzień pompujemy frazesy,by w krytycznym momencie okazało się,że w głębi znajduje się tylko powietrze.Egzaltacja,poświęcenie,a z drugiej strony egoizm,kompleksy,podłość.
Najsmaczniejsze jest,że to wszystko dzieje się naprawdę.Dzisiaj,gdy byłem w świetlicy zapoznałeś się z BIEŻĄCYMI ZAPISKAMI.Sądzę,że jesteś na etapie niecierpliwego oczekiwania czym strzelę w ciebie następnym razem.Niektóre swoje błędy wobec mnie naprawiłeś (masz charakter) z innych prubujesz się usprawiedliwiać niezdarnie.Takie postępowanie tworzy jakość życia pod celą.Odnoszę nawet nieskromne wrażenie,że to co tutaj możesz przeczytać służyć ci może w pracy nad sobą,zazdroszczę ci komfortowej sytuacji.Jest to bardzo wygodna gra.Pomyśl czy niebyłoby warto posunąc się krok dalej? Zszedłbyś troszkę na ziemię,a ja mógłbym odetchnąć.Pukico widzę,iż nie potrafisz przestać żyć wyobrażeniami o sobie.Męczysz się,męczysz mnie,stwarzasz męcząca atmosfere.W swojej opini zaczynasz stawać się postacią na którą pozujesz.Nikogo to jednak nie obchodzi,może poza twoją żoną.
Jak mogłeś nie poczęstowac mnie z półlitrowej butelki Pepsi,którą otrzymałeś przy okazji wizyty rodziny.W naszej sytuacji jest to skarb z samego szczytu wyrafinowania.Na tle wiecznego smrodu celi,odpadającyh tynków i farby,czarnego sedesu i frańciszkańskiego blatu stolika,Pepsi jest Bogiem ukojenia.
Twoja obecność pomiędzy kartkami pamiętnika staje się dla mnie uciążliwa.Zacznę go chować przed tobą,za bardzo mnie absorbujesz.Stałeś się niedostrzegalnie jedynym punktem odniesienia do normalności.Wolałbym jednakże abyś nie był dla mnie wykładnią moralnych standardów.

X X X

Pomimo braku jakiegokolwiek szczegółu posiadam wizję całości.Typowe.Ania,Dorota-nieważne.Słotny,jesienny wieczór to najlepszy czas na powrut do domu.Prozaiczne czynności,a deszcz bębni o szyby.No tak,pierwszy czas to okres bezrozumnej fascynacji.Wówczas nawet trudno wyjść po zakupy.Miłość nie puszcza.
Miałem wizję na sucho.Zjadłem gigantyczną dawkę grzybów i zamiast zostać w lesie przyszedłem do miasta.Byłem nagi,a włosy miałem pokryte białym wapnem.Byłem niewidzialny.Doznałem tego co przed każdym z nas kryje się tuż za rogiem.Dziś tak bardzo się różnimy,lecz tym razem nie obchodzi mnie to zupełnie.Nasze błędy są tak malutkie,że nie sposób nas karcić za to.Dzisiaj mam oczy szeroko otwarte.Jestem tak jakby mnie zupełnie nie było.Unoszę się ulicami niczym baśniowy duch.Nigdzie się nie śpieszę,nic nie mam do załatwienia,oczy mam szeroko otwarte.Nie mam żadnych potrzeb.Jestem gorącym pragnieniem zrozumienia.Jak nigdy dotąd.Spokojnie,lecz natychmiast.Konsekwentnie i nieubłagalnie.Moje ciało jest wyłącznie skromnym dodatkiem do czegoś na co nie ma słowa.Muj intelekt jawi mi się na wzór wygłodzonej bestii o nieograniczonym IQ.
Jest coś w ludziach z torbami na zakupy.Kiedyś gryzłem do krwi pięści ponieważ czułem się obcy wśród waszej ponurej,szarej masy karibu.Nie rozumiałem dlaczego sie nie buntujecie przeciwko czerwonej dyktaturze.Teraz stoję na placu „De Gola” i zachodzę w głowę z czego się radujecie? Może poprostu jesteście dobrymi obywatelami.Macie poczucie sprytu,gdyż ktoś odwalił za was całą robotę.Już wielu polityków udowodniło,że wam można zrobić wszystko,wystarczy to byle jak uzasadnić.
Ciekaw jestem jakie wspomnienia zostaną mi spod tej celi? Kiedy tu wszedłem po raz pierwszy wszystko wydawało się inne.Trochę inne.Cela jakby mniejsza,mniej przytulna.Wówczas czułem się nieswojo.Każdy krzyk zza okna odczówałem jak wredną napaść i obrazę całego świata zjawisk,ludzi i rzeczy do których czułem szacunek.Każdy odbierałem jako adresowany do mnie.
Z głośnika umieszczonego nad dżwiami płynie wesoła (!) muzyka.Po zmianie żarówki na mocniejszą zrobiło się znacznie jaśniej.Proszkiem do szorowania udało się osłabić smród sedesu.Zaczyna być jak w domu.Czuliśmy silny impuls rozmowy.Nie mogliśmy się sobą nacieszyć.Dopiero gdy się kilkakrotnie porużniliśmy w tematach politycznych jest nam łatwiej pomilczeć relaksująco.Dużo czytamy.Czytanie jest cudowne.Patrz na kawowe ściany,wystające dookoła dżwi cegły.W prawym rogu wisi na gwoździu jego dżinsowa kurtka.Na stole chleb,masło i nasze naczynia.Jest to najlepsza cela jaką dotychczas poznałem.
Bogdan poskarżył się mi,że go nieustannie taksuję.A po co? Leżę na koju podczas gdy ktoś obok nieustannie łomocze w ścianę.Podemną leżą dwie moje torby.Jestem jak gdyby wolnym człowiekiem.Mam złudzenie,że przebywam w klasztornym pokoju i mogę w każdej chwili go opuścić.Scena zupełnie jak z surrealistycznego obrazu.Uwięziony podrózny.
Nigdy nie ruszam się bez papieru toaletowego w kieszeni.To jedno zawdzięczam mojemu ojcu.Gdy teraz dostarczono pod każdą celę po jednej rolce poczułem się nieco spokojniejszy.Od tygodnia zaniepokojony obserwowałem kurczący się każdego dnia niewielki zapas wniesiony przeze mnie,zapobiegliwego.Od wczoraj więzienny radiowenzeł zapowiada prezent od naszego kapelana.To dopiero nieszczęście taka parafia jak my! Przy kolacji:po trzy najgorsze gatunkowo jabłka,i kilka nieświeżych,mikroskopijnych cebulek.To jasne,że jabłka musiały byc tanie,ale czy cebula musiała byc zgniła,ojcze?!
Spacerniak jest przygnębiający.Przypomina dziedziniec zaszczanej przez stulecia kamienicy.Tuż nad głowami nisko zawieszona,pękająca,zardzewiała siatka.A spacerujący,wydawałoby się tuż pod nosem strażników na wierzyczkach,więźniowie byli o wiele dalej,niż można by przypuszczać.Na spacerze świat tych z klatki rozszerza się niepomiernie.Życie! Mówi się o fantastycznych wypadach do”Rejchu”.Oto właśnie,od kogoś z Krakowa będzie egzekwowany dług pieniężny sprzed dwuch lat.Nie ma mowy aby strażnicy coś zaóważyli.Nawet gdyby im na tym zależało choć odrobinkę.Mówi się po cichu:nie ma sensu rąbać na oślep.Patrzysz u kogo w oknie antena satelitarna i wtedy walisz.Ktoś chełpi się,że zasądzono mu zaledwie trzy lata.Co to są trzy lata! Krzyczy.Całe gówno! Akurat wystarczający by zawżeć nowe znajomości i się czegoś nauczyć.Nikt nie marnuje pobytu w więzieniu.Ja też.Kapitał na resztę życia.
Pod nogami wala się mnustwo odpadków żywnosciowych. Bochenki,margaryna,mięso.Wszystko poniewiera się pod nogami.Wyliniałe szczury penetrują niespiesznie stosy śmieci.Więźniowie plują na nie dla sportu,bez jakiejkolwiek złości.One nawet nie zwracają na to uwagi.Trafiony szczór podskakuje,zniecierpliwiony,inne obwąchują go jakby po to by zidentyfikować fartownego strzelca.I tak do nowego trafienia.
Powietrze staje się mroźne a słońce do nas nie dociera.To jesień.
Tu nikt nie pyta.Wszyscy sprawiają wrażenie jakby byli wychowani na spreparowanych okolicznościach.Nawet nie wiedzą,że przecież i oni mogą zacząć zadawać sobie pytania.Sa wychowani na spreparowanych odpowiedziach.Robili to ich rodzice-całe otoczenie.Niegożej niż państwo.Potrafią wierzyć (uwzględniać) kłamstwo,aby nie komplikować niczego.Ktoś kto ujawnia,że czegoś nie rozumie lub nie akceptuje wypada poza nawias.Ktoś kto traci na oszustwie nie może nikogo obwiniać.Błędy są tutaj domeną przeszłości.Nawał gwałtownych odpowiedzi na wszystko to wyłącznie zasłona dymna.Większość z prędkich,gotowych odpowiedzi ma za zadanie uprzedzić pytania.Metoda.To są prowizoryczne odpowiedzi za które nikt nie bywa rozliczany,a one same ulegają ciągłym modyfikacjom na „lepsze”.Nim wykluje się w czyjejś głowiek pytanie już zostaje przysłonięte szczelnym parawanem spreparowanych tez,które uodparniają i chartują na stal.Nie dziwmy się więc dlaczego wielu z nich jest Takimi.To skutecznie zniechęca do myślenia.Obowiązuje kanon prymitywizm.My się tylko prześcigamy jak komunistyczni pionierzy.
Mam ochotę na jabłko od księdza.Ale znaczyłoby to,że musiałbym się zsunąć ze swojego koja na zimny beton podłogi i powendrować do stolika.Mogę wyruszyć w drogę po jabłko choćby natychmiast.Na przestrzeni dwuch metrów najpewniej nikt mnie nie zatrzyma.Jestem na tej niewielkiej przestrzeni wolną jednostką,przynajmniej do otwarcia dżwi przez gada.Mogę się snuć pomiędzy zlewem,sedesem z czarną gumową pokrywą,stolikiem z zieloną schodzącą ze starości farbą,a dwupiętrowym kojem.Jak ogarnięty zakochaniem.Mogę się tutaj rozwinąć na podobieństwo nocnego kwiatu.Rozchylić się,odsłonić pod bezpośrednim przykryciem nocy i murów.W nocy czuję się w kiciu przyjemnie szalonym.
Kiedy włamano sie do mojego mieszkania naszła mnie ochota, by w ten sam sposób rozwiązać swoje problemy.Jeżeli ten mechanizm jest taki prosty i funkcjonuje niezawodnie,to wystarczy jedna bomba w litewskiej dyskotece.Nie ma nic bardziej niszczycielskiego od nacjonalizmu.

Na propozycję kompieli w taki upalny dzień zareagowałem z entuzjazmem.Aby wszystko wyjaśnić na wstępie powiedziałem:”Idź pierwsza,Ja poczekam”.Zmieszało ją to lekko.Po krutkiej chwili staneła w progu owinięta skompym ręcznikiem.Trzymała w dłoni kurek od prysznica.Mam ci pomuc? Nastąpiła awaria?
Gdy prubowałem umocować zawór położyła mi dłonie na ramionach.Przestałem myśleć.Cała krew napłyneła mi do głowy.Odwróciłem się i oddałem jej mechanizm.”Wiesz,nie moge sobie poradzić”.Rozeźlona,wypchneła mnie za dżwi łazienki.
Gdy szedłem pustawą autostradą południowych niemiec, z naprzeciwka nadjechał niczym czerwona torpeda luksusowy samochód „Porsche”.Gdy mnie minął próbował efektownie zawrócić w miejscu.Usłyszałem przeraźliwy pisk opon.Gdy sie obejżałem koziołkujący samochód znikał w lesie łamiąc po drodze młode drzewka.Nie wiedziałem co mam czynić.Byłem jedynym świadkiem groźnego wypadku,musiałem komuś pomóc-to było jasne,że popisowy zwrot był przeznaczony specjalnie dla mnie.Miałem w kieszeni fałszywy paszport szwedzki ze swoim zdjęciem.Za chwilę będzie tu policja.Podbiegłem kilka metrów w stronę miejsca wypadku.Stanąłem,zmieniłem zamiar i ruszyłem swoją drogą.Czułem się paskudnie jak ktoś kto zostawia przyjaciela.Dla autostopowicza kierowca jest kimś miłym pod warunkiem gdy ma sprawny samochód?
Zawruciłem i biegiem znalazłem się w jedynym miejscu,jedynym właściwym.Z lasu stopniowo zaczęli
wychodzić robotnicy,zatrzymały się dwa samochody…
To był okropny wypadek.Tragedia na moich oczach.

Nie widziałem twarzy kierowcy bolida.Mogła to być starsza,elegancka kobieta,która zadziałała impulsywnie. Młody,niegroźny chłopak na pustej drodze.Dla mnie nowa przyjemność,dla niego odmiana losu.Przeznaczenie w czerwonym samochodzie,świeżo po zmianie gaźnika.Nikt nie wyczynia piruetów na drodze aby podwieść kogoś kto zdąża w przeciwną stronę. Odszedłem stamtąd by nie dowiedzieć się już nigdy jaką płeć miał kierowca.

Nie należę do ludzi,którym wystarczy trzy-cztery godziny snu.Nie znaczy to jednak,że jestem śpiochem.Kiedy jest coć nie wpożądku udaję się na wewnętrzną emigrację do krainy „Wszystko Możliwe”.Przeżyć można absolutnie wszystko.W poprzedniej celi z niecierpliwością oczekiwałem zgaszenia świateł.Dookoła wrzaski na dole złodziejskie dyskusje, drańskie opowieści a przedemną świat wyobrażeń.Nocną podróż planowałem na długo przed terminem.
Dobry pomysł zapowiadał podniecającą przygodę.
Spotykałem się z kobietą,tak jak chciałem.Długo leżałem tuż obok niej,bez najmniejszego ruchu,bez jednego choćby słowa.Zbyt pochopne zetknięcie się naszych,ubranych w pidżamy ramion psuło emocjonujące napięcie.
Przyjeżdżałem z nią do domu.Odbywaliśmy wielką podróż.Zjawialiśmy się u mnie w mieszkaniu.Spędzaliśmy tam jedną noc.To wystarczało,aby każdy mógł pojąć,że tak wogóle wszystko jest O.K. W jak najlepszej charmonii.Każdy dzień jest warty tego by przeżyć go w każdym jego kwadransie,we wszystkich minutach.Wśród obcych ludzi,takrze wśród naszych znajomych targała mi pieszczotliwie włosy na dowód,że przynależymy do siebie,że możemy wobec siebie pozwolić sobie na choćby wszystko.

Był to trzecioligowy zespół.Trzecio,a niewykluczone,że i lepiej.Z tych co to grają w pabach za kufel piwa a wokalista ma stylizowany image.Dużo hałasu.Litwini wariowali.Jak jest!? Ostrożne pytanie.Kciuki do góry: super! czegoś takiego jeszcze tu nie widzieliśmy.Nie wątpię.Kawałek był proroczy.Coś o głodnych dzieciach w Etiopii i Mozambiku.Coś o braku wolności na Kubie i Nikaragui.I niespodziane wyjasnienie,wszyscy mieli już stracić nadzieję,lecz wokalista miał objawienie: trockizm jest lepszy! Trockizm jest lepszy! Nikt go nie rozumiał. Nie rozumiał angielskich słów i nie zrozumiałby politycznego przesłania.Ktoś kto w 1992 r. śpiewa w Wilnie, że trockizm jest lepszy niech nie oczekuje aklamacji.

Dotarłeś aż tutaj.Dowiedz się więc:popieram miłość!
Jeszcze wczoraj przetrząsałem świat w poszukiwaniu religii na prywatny użytek.Fascynowała mnie charyzma islamu,jego proletariackość.Egzystencjalna dosłowność.Poszedłem kiedyś do klasztoru kapucynów.Na kilka godzin.Zawsze pociągał mnie klasztorny tryb życia.Łatwo mi z tego względu znosić więzienie.Jestem wewnętrznie spokojny.Tutaj jest bardzo mało bodźców zewnętrznych.Każdy pojedyńczy głos na korytażu ściele sie niezwykle długo.W nocy pogłos przypomina atmosferę pustego kościoła.często słychać głuchy stukot zamykanych wrót.
W upalny dzień lubię wstąpić do zmrażającego wnętrza katolickiej świątyni.Łatwo tam spotkać Człowieka.
W sposobnej chwili wspiąłem się na wysokość trzech metrów i zacząłem manipulować w jednym z bocznych ołtaży.Wisiały tam w gablocie sznury bursztynu.Jakas dziewczyna stała na czatach,bym nie musiał się tłumaczyć co robię tak wysoko.
Nie zaóważyła jednak,gdy zamknięto wrota. Zmieszani,siedliśmy naprzeciwko ołtaża.Gdy po pół godzinie wyszliśmy na jasną rozgrzaną słońcem ulicę czułem się jak uratowany.oboje byliśmy wstrząśnięci podwujną symboliką zdażenia.Możliwe,że to wcale nie było tak.Taka prawda była by zbyt okropna.Ja sam bym w to nie uwierzył.A nawet gdyby, to i tak bym o tym nie napisał ani słowa.tego nie może przeczytac moja matka.Nigdy.Czuję przemożna potrzebę napisania kilku historii które zakończę tak jak tą ostatnią.Z konieczności.
Konfitury wiśniowe.To brzmi jak wiejski chleb,domowe masło i biały ser na dębowym stole w wiśniowym sadzie.
Od sufitu dobiegają rytmiczne kroki.Trzy w stronę okna.Trzy w stronę drzwi.Jest noc.Ktoś nie może spać.Próbowałem siedzieć w zazen.Nie mogłem się skupić.Kroki pomagały ale jednak coś było nie tak.Rozmowy z za okna? A może przyjąłem niewłaściwą pozycję?
Gimnastykuję ducha i ciało.Staram się prowadzić zdrowy styl życia.Na obiad była soczewica z ziemniakami.Rozeźlony Bogdan sugerował mi delikatnie,niezwykle delikatnie,abym go przestał oceniać.I tu wykonał charakterystyczny ruch w stronę stolika na którym pisuję.Postanowiłem się zastosować do jego sugestii.Obecnie już niepotrafimy dyskutować o polityce.Zacząłem mieć własne zdanie,a jego konstrukcje myślowe walą się niczym spruchniałe kłody drewna.
Odzywam się z żatka kiedy mam możność posłużenia się logiką.Ciężko mi z nim walczyć,gdyż w przeciwieństwie do niego,nie jestem zbyt elokwentny.To zabawne gdy kontrtezą dla poprowadzonego z emfazą wykładu na akademickim poziomie jest trywialne zdanie,tak logiczne jak niegramatyczne. Ciężko mu ze mną walczyć.
Pomyśl,że być może to wcale nie jest tak jak sobie wyobrażasz.Bardzo możliwe,może nawet jak 1:1,że wychodzisz w jego oczach na idiotę.Kogoś kto co prawda mniej od niego boi się waszych niebezpiecznych sąsiadów (a może znowu nie tak bardzo niebezpiecznych?) ale to wszystko.Poza tym wypadasz pod każdym względem gożej.Jesteś psychicznie odporniejszy,lepiej się tutaj adoptowałeś ale to przecież poniekąd twuj los jeszcze przez długie lata.On tu trafił z przypadku.Ty nie,gimnastykujesz się,robisz pompki, zasiadasz w pozycji lotosu.
Na innej celi już dawno otrzymałbyś miano świra.On traktuje cię jak publiczność na markowym odczycie,ty koleś używasz języka ulicy.Dlaczego tyle klniesz!? Zadomowiłeś się tutaj?
Rozpoznajesz jego przypadek prawidłowo.
Było mi bardzo łatwo,że się wtrącę,on jest w pewnej mierze podobny do mnie.Nawet fizycznie.Nie spostrzegł tego i w tym leży moja przewaga.Dzisiaj mieliśmy poważną rozmowę,zwarliśmy się dosyć mocno i ja ją zademonstrowałem.Był bardzo spłoszony.Wie o mnie więcej niż by można sądzić.W wielu sprawach jest zorientowany,i to chyba dosyć mocno.Nie zadaje pytań! Jest niczym mimoza na odsłoniętym pagórku. Każda metoda nie fair odnosi piorunujący skutek.To bardzo deprawuje.
Powinieneś ułożyć strategię postępowania z nim.Będzie ci ona potrzebna takrze po wyjściu na wolność.Może nawet zwłaszcza wtedy.
„Tak,wiem postaram się niczego gwałtownie nie zerwać.Mogę zapewnić, że nowy człowiek dojedzie do domu.Jak będzie dalej – nie podejmuję się antycypować.Boję się.Wiem,że tam nie będzie łatwo.Ale zbiorę się i zrobię co w mojej mocy.To moja życiowa szansa.Nie dopuszczam myśli o fiasku.To był by już definitywny koniec.Lękam się trochę ludzi.Zwłaszcza takich którzy ze wszystkiego potrafią zrobić gówno.Dla których nie ma świętości.”Wszyscy są źli,wszyscy mają złe zamiary.Nie daj się oszukać! Nie bądź naiwny,wykorzystają cię bo jesteś młody i głupi!” Potrzebuje ktoś dobrej rady za darmo? Idź do matki lub znajomych to ja usłyszysz!”
Coż ci mogę na to powiedzieć? Trzymaj się,po prostu się trzymaj i bądź dzielny.Skończyć ze wszystkim zawsze zdążysz.Narazie bądź wytrwały i prubuj.Może nadejdą jeszcze piękne dni? Żyjesz w historycznych czasach,na przełomie epok.Może twoje oczy ujżą coś dla czego warto by zrobic wszystko.Będziesz świadkiem obrotu o 90 stopni.Zatrzymania i odwrócenia.Tego byś pragnął co? Nie widzisz? Już o to samopoczucie się poprawia.Jeśli myśl taka znaczy tak wiele, pomyśl czym byłyby namacalne fakty.Wszystko się przecież kiedyś udaje.Całuję! Twuj na zawsze! Kocham cię mimo wszystko za to,że się starasz. Skończył się względny spokuj na IV oddziale.Nowy sąsiad krzyczy:”Mam 40 lat,a z tego 20 w różnych więzieniach!”Krzyczy i płacze.Jest w najwyższym stopniu poruszony.Wie,że gdy wyjdzie stąd nie będzie miał dokąd pujść.
Trafi więc do starych kumpli by w którymś momencie pochylił się ktoś nad nim poprzez zaśmiecony stół z pustymi butelkami po wódce i szepną:

„Ziomek słuchaj,jest numer do zrobienia…”

Zaczęliśmy karmić ptaki.Jako pierwszy przyleciał gołąb, siwa synogarlica.Uznaliśmy,że to ona.Po chwili jadła nam z ręki.Jak demony nocy spadły na parapet czarne,łysiejące gołębie.Ptasia posługując się nami odpędzała konkurencję.Była bardzo dzielna.Wyraźnie zaznaczała,że ona się nas nie obawia i atakowała większe od siebie ptaki.

Głos z radia:

„Wyszedłem z wojska w 1991 r.Nie mogłem znaleść pracy.Odszukałem dawnych kolegów.Okazali się narkomanami.Zacząłem brać z nimi kompot.Układ był taki: dawałem mieszkanie,oni przynosili makowinę.Po roku brałem już bardzo dużo.Miałem wielu przyjaciół.W nocy poszedłem do lodówki by napić się zimnego mleka.Jakiś obcy chłopak leżał na podłodze w kuchni i nie dawał znaku życia.Wsunąłem go pod łużko i zapomniałem o wszystkim.Po kilku dniach zaczął cuchnąć.Kiedy poczułem się lepiej wziąłem nuż do chleba i zacząłem odcinać mu nogę w połowie uda.Chciałem go pociąć w kawałki i usunąć z mieszkania.Nie wiem dlaczego zrobiłem nacięcie powyżej jego ucha.Mówiłem już:chciałem go poćwiartować! Nie miał żadnych dokumentów,ani pieniędzy.Nikt go też nie znał.Poszedłem na policję gdy już w mieszkaniu fetor rozkładającego się ciała był nie do zniesienia.Nie rozumiem o co mnie się oskarża.Nie zrobiłem nic złego…”

W Nowej Hucie skinheadzi zabili niemieckiego kierowce tira.Komentaż niemieckiego konsula:”Z tego widzimy,że podobne incydenty zdażają się na całym świecie”.
W jednym ręku trzymałem kanapkę w drugim kubek gorącej cherbaty.Siedziałem sobie na stole w kuchni i dyndałem nogami.Ojciec golił sie w łazience i przeklinał matkę przez otwarte drzwi.Nawet nie był pijany,chyba zwyczajnie miał dosyć małżeństwa.Czułem sie bardzo nie swojo.Żal mi było matki.Widziałem wyraźnie jak się bała.Była cała roztrzęsiona.Zażenowana sceną sąsiadka została jeszcze przez jakiś czas.Mama dała jej znak by nie wychodziła.Zaprzeczyła ruchem głowy,wskazała podbródkiem na okno łazienki i błagalnie się uśmiechnęła.Rozlałem cherbatę na swoje kolana i podłogę.Nie było sprawy.W takich momentach można mi było bardzo wiele.
Ile masz lat? Dwadzieścia dwa.”Jesteś kobietą czy mężczyzną?”.Odpowiedź nie jest trudna ale lepiej będzie jeśli nie spytasz kim chciałbym być”. Wytłumacz.Należy mi się chyba to od ciebie.Znamy się już tak długo.Z każdym dniem coraz lepiej.”Zapomniałem się dzisiaj gdzie się znajduję.Błagalnym tonem poprosiłem strażnika aby jeszcze nie gasił światła.Tego nie wolno było robić.W każdym bądź razie nie w taki sposób.Zwrócono mi uwagę.Ale nie to było najgorsze,lecz to,że w pierwszym odruchu zawstydziłem się mocno.W przypadku kobiet taka sytuacja nie miałaby racji bytu.Czy naprawdę nie wolno nam byc delikatnymi?! Kiedyś obawiałem się że to jest moja słabość,jakgdyby wrodzona wada.Teraz pełnym głosem domagam się tolerancji.Rozumiesz tolerancji dla delikatności”.
Powiem ci,bo chciałbym abyś zrozumiał,że mimo wszystko najwięcej czasu spędzam właśnie z tobą.Obserwuję cię bardzo wnikliwie,przy każdej sposobności.Jesteś dla mnie jedyną przestrzenią po której mam możność krążyć bez ograniczeń.Niechciałbym teraz oceniać.Zrozum.Może i wolałbym abyś był mniej czarny,może chciałbym abyś był zupełnie biały,to nie ma teraz znaczenia.Tak czy owak, jesteś wszystkim co posiadam.Stąd tyle troski i zainteresowania.Widzisz,sam się czujesz postawiony niejako wobec społeczeństwa.Mimo wszystko,trudno byłoby powiedzieć, że jesteś w środku.Kiedy znikasz z jakiegoś miasta wyjeżdżasz za granicę lub przebywasz w areszcie nie odbija się to w żaden sposób na życiu innych ludzi.Oczywiście, zaraz mówisz:a matka? Tak ona jedna płacze,ale robi to… mechanicznie.Funkcjonujesz jak część mechanizmu,obluzowany tryb skomplikowanej machiny,który wyjżał na świat wśród wielkiego zgrzytu,jedynie po to by okazało się,że maszyna funkcjonuje bez żadnych zakłuceń.Twoje koło zembate nie współgrało z żadnym innym.Istniałeś poza obiegiem.Dopiero stąd widzisz wyraźnie,że nie zahaczałeś o nikogo.Bywało,że toczyłeś się wraz z innymi,to wszystko.Zaledwie turlaliście się obok siebie ściśle okreslony czas.Nic więcej.Kiedy miałem pietnaście lat wyobrażałem sobie,że gdy skończę lat osiemnaście stanie sie ze mną coś nowego.Zmienię się bardzo.Takrze zewnętrznie.Byłem o to nieposkojny. Oczekiwałem tego niecierpliwie.Ale niepokoił mnie element ryzyka.Z kolei teraz posiadam precyzyjne wyobrażenie o sobie za lat dziecięć czy lat dwadzieścia.Akceptuję to.Czasami wydaje mi się nawet,że odgaduję kim będę jako starzec.Jako stary człowiek.
„Ósmy dzień tygodnia”Hłaski.Wyglądam za okno i własnie tak jest.Nawet ptaki nie przyleciały.Niebo jest ołowiane.Czuć wilgoć.Dobrze,że uniknąłem tego opowiadania przed kilkoma laty.Wtedy tak własnie czułem.Mam czarne myśli.To się nazywa depresja.Wszystko tutaj jest kanciaste,szorstkie.W ciągu dwuch miesięcy kobietę widziałem przez krutką chwilę.Świeciła mi lampą w tważ – dentystka.Ochydne jaja na twardo na śniadanie.Śliskie i lodowate.
Mija kolejny dzień i długa noc,a praktycznie nie zostawiają niczego.Boję się powrotu do domu.
Psuje mi sie jeden z zębów.Dentystka powiedziała:”Wszystko jest w najlepszym pożądku”.Teraz wystarczyło by go oczyścić i założyć niewielką plombę.Za dwa miesiące zabiorą mnie do niej by go usunąć.
Czy są jakieś zmiany? Każda potencjalna napawa mnie lękiem.Chciałbym zastać wszystko tak jak zostawiłem.Nie było mnie zaledwie siedem dni.Rozwalony drewniany stopień.To były piękne,kręte schody.Teraz na samym środku zieje wybita,czarna dziura.Na ścianie ktoś napisał trzyliterowy skrót organizacji,która powstała w jego wyobraźni.Czym się różni od innych,istniejących grupek? Jest jego własna.Dobrze jest mieć dokąd wracać.W czasie naszej nieobecności gospodaż (sąsiad) poprzycinał winogron.Chatka zarośnięta winogronem.Od murawy po dach, wijące się zielone pnącza.Zakupiliśmy dziesięć potężnych trzonków od siekier.W drzwiach mineliśmy się z dwiema wysokimi,przystojnymi dziewczynami.Na nasz widok roześmiały się i uciekły spłoszone.Zostawiły list:”Jeżeli nie jesteście szczeniakiami i chcecie naprawdę coś zrobić,to zostawiamy wam nasze adresy”.Miały może po 18 lat.Do ubikacji wchodziło się po ciemku.Lampę naftową trzeba było zostawiać na korytażu.Pod zlewem było miejsce na butelki z benzyną.

-Data urodzenia?
-Wiosna 1990 r.
-Miejsce?
-Sopot, Niepodległości 768

Więc żyjesz zaledwie dwa lata? „Niezupełnie, maszeruje dwa lata”.

Nim jeszcze rozpoczęliśmy przypalanie,nim wszyscy się zebrali,dałem „Winkowi” do wypicia wywar z astmosanu. Oddalił się duchem,aż do rana.Wtedy podniusł się i wyszedł. Nawet nie był na mnie zły.Nam było bardzo wesoło. Nierozumiem jak mogłem zawieść go w ten sposób.Gdzieś na szosach,była chyba wiosna,wczesna,mroźna wiosna.Często padał deszcz.Maszerowałem w radosnym uniesieniu.Kiedy machałem do przejeżdżających samochodów,robiłem to raczej dla zasady.Chciałem iśc na piechotę.Z brudnych dworców kolejowych,nocnych pociągów w olbrzymie przestrzenie.Na choryzoncie ośnieżone stoki gór.W głowie słyszałem muzykę.Całe mnustwo zaskakujących dialogów.Wszedłem do kościoła by porozmawiać ze Starym Księdzem.Był tam żeczywiście.Trzeba żyć daleko od ludzi.Nawet nie wiem jak tam było.Mimo wszystko,aż wstydzę się myśleć o tym.Dobroć onieśmiela.Może wprawić w zażenowanie.Właśnie,często się tak dzieje.Wprawia mnie to w osłupienie.Za każdym razem,takrze jeśli chodzi o mnie.Wtedy przede wszystkim.Po obiedzie dał mi jakieś pieniądze.Nie chciałem przyjąć.Miał to być mój prezent dla niego.Zastrzyk wiary w ludzi,ale on naprawdę chciał mi je dać.ZWŁASZCZA po tym jak odmówiłem.

Dyskusja